UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Przez Transylwanię


Kilka słów o specyfice rumuńskich miast. W całym kraju mieszka 20 mln ludzi, z czego prawie 2 mln w Bukareszcie (więcej niż w Wawie). Procentowo też sporo, patrząc chociażby na proporcję ludności Polski do ludności Warszawy. Z kolei następne miasto po dwumilionowym Bukareszcie, Timişoara, to już tylko lekko ponad 300 tys., czyli takie nasze Katowice/Białystok. Niezła dysproporcja, jakby wyrwało im wszystkie Gdański, Poznanie, Krakowy i Wrocławy. Ot, luka miejska.

Ja na początek trafiłem do "targowiska w Mureş". bo tak tłumaczy się nazwę Târgu Mureş (150 tys.). 




Od razu w oczy rzuca się dominująca pozycja prawosławia i wielość cerkwi, za to katolickie kościoły zepchnięte na bok - aczkolwiek też liczne.



Rzuca się w oczy także fakt, z którego Rumuni wydają się być bardzo dumni i bardzo go podkreślać (przynajmniej w oficjalnej linii), czyli pochodzenie od Rzymian. Przez nasze "u" w nazwie tego kraju to umyka, ale zarówno korzenie języka jak i kultury są stricte romańskie, co na każdym głównym placu podkreśla wilczyca z Remusem i Romulusem.




Co do języka, to również ciekawa sprawa. Poruszając się po miastach ze znajomością angielskiego i szczątków hiszpańskiego właściwie byłem w stanie zrozumieć większość tego, co potrzebowałem, tak że rozmówki rzadko wychodziły z kieszeni plecaka. Rumuński podobno jest - spośród "żywych" języków - najbliższy oryginalnej łaciny. Za to, z racji położenia kraju, rumuński wydaje się mieć naleciałości rosyjskie ("da" = "tak"), co dodatkowo potwierdza fakt, że do połowy XIX wieku posługiwano się cyrylicą. Ot, misz masz w kotle kulturowym - język romański zapisywany cyrylicą, na zachodzie węgierski niepodobny do niczego, a dookoła języki słowiańskie także z ich cyrylicami (serbski, bułgarski, ukraiński). 

Zamieszanie kulturowe odzwierciedla też fakt, że prawie połowa mieszkańców Târgu Mureş to Węgrzy, a przewaga w liczbie Rumunów rozpoczęła się bodajże gdzieś w okolicach roku 2000... Biorąc pod uwagę, że miasto właściwie znajduje się w centrum Rumunii, to wyjawia się coraz ciekawszy obraz kraju. Co by jeszcze trochę namieszać to dodam, że niepodległość Rumunia uzyskała w XIX wieku od Imperium Osmańskiego.

Z Târgu Mureş śmigam do Sighişoary. Ledwo wysiadam z busa, patrzę na miasto i wiem, że zostanę tu dłużej. Niesamowicie urzekające, czego żadne zdjęcia nie oddadzą.












Tutaj znajduje ciąg dalszy zamieszanie kulturowe. W XII wieku władca węgierski, który rządził tymi ziemiami, sprowadził osadników niemieckich, którzy mieli strzec granic jego królestwa. Tak więc w architekturze widać kolejne wpływy, a najwyżej położonym punktem miasta jest kościół, do którego prowadzą długie zadaszone schody, z towarzyszącym mu cmentarzem niemieckich mieszkańców.







Sighişoara to także początek wampirzego szlaku Draculi. Przyszedł tu na świat Wład Palownik, syn Włada II, zwanego Diabłem. Przy katedrze stoi znamienny pomnik, a zaraz dalej zaczynają się tematyczne restauracje, stoiska z koszulkami itp.




Kładąc się spać słyszę na polu namiotowym rozmowę po polsku, tak poznaję Anię i Martę, które przyjechały tu z Warszawy. Wybierają się kolejnego dnia na rowery i zapraszają mnie, żebym do nich dołączył, z czego bardzo chętnie korzystam. 

Sighişoara jest niejako stolicą tego saskiego regionu i otoczona jest wieloma wioskami o zachowanej średniowiecznej zabudowie, gdzie co krok można spotkać kościoły obronne. Zarówno w moich, jak i dziewczyn planach było odwiedzenie Biertan, wioski, która w całości wpisana została na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, więc kierujemy się w jej stronę po drodze przejeżdżając przez kolejne wioski.




Kościół obronny w Seleuş

Takie rowerowe poznawanie kraju to zupełnie co innego niż dotychczas doświadczałem, jednak możliwość poruszania się poza głównymi drogami, po małych wioskach, a zarazem jednak z tempem solidniejszym niż piesza wędrówka, to kuszące - na przyszłość. Trzeba będzie się rozejrzeć za rowerem.


Ania i Marta z naszą maszynerią







Oprócz tego, że niesamowicie cieszyłem się ze spotkania dziewczyn i tego, że wybraliśmy się na rowery, to z Martą wiąże się niesamowity zbieg okoliczności. Kiedy wjechaliśmy na rynek w Mediaş zauważyła, że rynek ten bardzo podobny jest do rynku w Krynkach... Halo, kto zna moje rodzinne Krynki ukryte pod białoruską granicą, 2,5 tys. mieszkańców? Na pytanie skąd, Marta odpowiada, że była tam w czerwcu. To ciekawe, bo ja też, a kiedy? W długi weekend z Bożym Ciałem. Ano ja też. Na co Marta: "a zaraz zaraz, czy my się nie spotkaliśmy na cmentarzu żydowskim, kiedy ostrzegałeś nas przed wysokimi pokrzywami?". I fakt, ścięło mnie z nóg, że widzieliśmy się w Krynkach a potem ponownie spotkaliśmy się w Sighişoara... 

Z Sighişoary wydostaję się pociągiem, bo taniej. Pociągi - czy to przez górzystość czy przez słabą sieć kolejową - na odcinku Sighişoara - Braşov jadą planowo 2 godziny, a bus 1:15. Planowo i tak ma się nijak, bo pociąg zanim ruszy stoi sobie 15 minut na stacji, a na docelową docieramy z opóźnieniem prawie półtorej godziny. Ale nikt sobie nic z tego nie robi, tak jakby nikt tu się do niczego nie spieszył.

W Braşovie niechętnie wykupuję pierwszy hostel i od tego momentu coraz mniej mi się te instytucje podobają. Jakoś nie mój klimat. Braşov właściwie nie zachwyca, nie zniechęca. Ot, sporsze miasto z głównym deptakiem, rynkiem, turystami. 







Z ciekawszych rzeczy o Braşovie można rzec, że w czasach komunistycznych rządów Ceauşescu było to miasto poświęcone Stalinowi, jako i nasze Katowice. Przez dziesięć lat nosiło nazwę Oraşul Stalin ("Miasto Stalina"). Da się to odczuć, patrząc z głównej cytadeli (obecnie zamienionej w prywatny kompleks restauracyjny) - to raz na starą zabudowę, to raz na nowe dzieła architektury.



Po jednym dniu zwiedzania z plecakiem pełnym zapasów wreszcie kieruję się w stronę wyczekanych rumuńskich gór, które gdzieś tam cały czas na horyzoncie majaczyły - jak nie jedne, to drugie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz