UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

czwartek, 12 stycznia 2012

Orlické hory + Góry Stołowe


Ile można myśleć o wyjeździe, nie wyjeżdżając? Się aż niezdrowe robi dla mózgu z przepełnienia myśli.

Dylemat początkowy – Beskid Sądecki czy Kotlina Kłodzka? Dylemat rozwiązał Empik, który dysponował tylko mapami tej drugiej. Dylemat drugi – Masyw Śnieżnika na wschód od Międzylesia czy Góry Bystrzyckie na zachód. Zostawiłem decyzję do pociągu.

Nie sądziłem, że mamy tak dobre połączenie z Gdańska do Kotliny Kłodzkiej – nic tylko na weekend tam skakać (jeszcze ze zniżką 26% to bajeczka). 21:30 Gdańsk, 5:30 Wrocław i 8:00 Góry. Żyć nie umierać.

Rzecz najważniejsza: jest śnieg!


Porywający Jelenik

Chłodna rzeczka, forsowny marsz, pić się chce. Ale kto tam by pił z kubka – na bogato się napiję z miski. No i rzeczka poniosła miskę w siną dal, więc nijak potem już nie szło gotować. Trudno, przygoda.


Drogę zastąpiła mi Dzika Orlica, rzeka graniczna. Po drugiej stronie Czechy i to całkiem ładne górki. Rzut oka na mapę i szybka zmiana planów – idę w Orlické. Tylko żeby tam się dostać trzeba było przejść

a) Przez gospodarstwo
b)  Przez rzeczkę (Czerwony Potok)

Szydercze owce

Gospodarstwo – jak przystało na dobrą postapokalipsę – dysponowało zestawem zniszczonych maszyn wszelkiej maści: samochody, maszyny rolnicze, cmentarzysko.


Jak na postapokalipsę przystało, między tymi wrakami kręciło się stado owiec, bacznie przyglądające się mi w ciszy i skupieniu. Dopiero gdy naruszyłem jakiś niezwykle ważny punkt w terenie podniosły krzyk (jak herbata u sąsiada w piosence Comy) i bucząc zaczęły mnie śledzić, w odległości metr-dwa. Bucząc – nie becząc, bo odgłos był jakby komuś bardzo nie podobał się mój występ. Rozumiem, nie każdemu w śmiech z moich żartów, więc szybko zgubiłem owce za zakrętem.


Skok przez Czerwony Potok, most przez Dziką Orlicę i zaraz rzeka oddzieliła mnie od Polski. Jak się okazało, na dłużej niż planowałem.


Czeska strona pełna jest umocnień sprzed drugiej wojny światowej – niezła gratka, w połączeniu z ciągle sypiącym śniegiem zrobił się trochę klimat Ardenów.




Czeska strona to także świetnie przygotowane do biegówek trasy. Wyratrakowane elegancko, masa śmigających. Sam zacząłem żałować, że nie mam nart, szczególnie gdy zacząłem zapadać się po kolana w śniegu a narciarze z gracją szusowali tuż obok.

Pierwszy nocleg pod Arenckym Verchem byłby całkiem miły gdyby nie kondensacja w namiocie- to raz. A dwa – na zimę jednak nie tunele, tylko kopułki – bo nijak tego się nie da elegancko rozpiąć na śniegu. Za to śpiwory sprawdziły się pierwszorzędnie – łączenie dwóch syntetyków i wkładki i ciepełko.


Rano poległ jeden z moich towarzyszy – po sześciu latach wspólnych wędrówek połamał się kij Masters.
Drugi dzień to więcej bunkrów, jeden widoczek. Spotkani Czesi dziwili się gdzie mam „bieżki” (sam nad tym się zastanawiałem). Pod koniec dnia zawód, że w Mostowicach ani Lasówce nie ma żadnego przejścia na polską stronę przez Dziką Orlicę, a człowiek za krajem już zatęsknił. Skoro nie da się przejść przez rzekę, to trzeba ją obejść. Szybka przebitka przez kolejny nieprzetarty szlak, w tym końcówka już po ciemku i koło 17:00 wyszedłem na polską stronę. Nie chciało się spać (wstałem o 8:00), więc zdecydowałem zrobić jak najwięcej kilometrów w stronę Dusznik Zdroju.

Miło, asfaltem, w końcu zaległem na przystanku autobusowym pośrodku niczego. Sezon menelstwa 2012 uważam za otwarty.


W Dusznikach uzupełnienie zapasu czekolady i decyzja poparta sprawdzeniem PKP – czy na wschód do Kłodzka, czy też wsiądę gdzieś na północy, jeśli przejdę przez Góry Stołowe. Druga opcja wygrała jako ciekawsza i ruszyłem kolejnym mocno nieprzetartym szlakiem.


Co ciekawe, nie sądziłem że gdzieś poza Żywieckim i Tatrami są łańcuchy a tu taka niespodzianka – fragment i w Stołowych się znalazł. Główne szlaki w Stołowych też oblężone przez biegaczy.

W końcu zejście do Wambierzyc, czas przyspieszył i zmiana pory roku na wiosnę,oto ona:



Zresztą, wioska wybitnie dziwna. Sama nazwa już przynosi na myśl opowieści o wampirach. Przestrach dawnych mieszkańców obrazowały liczne rzeczki i domy za kładkami (wszak wampiry nie przejdą przez płynącą wodę), a także poszukiwanie ratunku w rozwiniętym centrum sakralnym (góra Tabor, góra Synaj i ogromne sankturarium.



Z Wambierzyc trafiłem do Ścinawki Średniej, gdzie miałem pociąg. Takiej menelni jeszcze w życiu nie widziałem. Sama stacja kilometr za ostatnimi zabudowaniami, torów z 8, zardzewiałe wagony, powybijane szyby, brak jakiegokolwiek oświetlenia, okalające stację działki-slumsy i trzy mosty kolejowe… Ogólnie klimat ciężki, szczególnie że zmrok zapadał a miałem tam czekać trzy godziny na pociąg.

Coś powiedziało mi, że mogę się nie doczekać i ruszyłem na „następny przystanek” – do Nowej Rudy. Tam stację z kolei okupowała grupa kilkunastu ziomków, niezbyt przychylnie mierzących mnie wzrokiem. Mających też niewątpliwie coś na sumieniu, bo gdy tylko pod stację podjechał patrol policji, zerwali się jak przepłoszone ptactwo, znikając w ciemnościach torowiska.

Fotki na Picasie.