UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

niedziela, 12 sierpnia 2012

Dejani i Hurez


Siedzę na zimnych kamieniach ganku kuchni prawosławnego monasteru Dejani. W pomieszczeniach za moimi plecami krzątają się dwie kobiety, na co dzień zajmujące się bytem mnichów. Sprzątają po kolacji, dlatego nie zapraszają do środka, ale nie przeszkadza mi to, wieczór jest ciepły, a ja mam widok na cerkiew oświetloną tylko pojedynczymi lampami, z rozgwieżdżonym niebem ponad nią. Powietrze przesycone jest dobiegającym z cerkwi męskim śpiewem, pojedynczym głosem i odpowiadającym mu chóralnym zaśpiewem zakonników.

Jedna z kobiet przynosi mi chodniczek, na którym mogę usiąść na ganku. Za chwilę wychodzi jeszcze raz i z uśmiechem podaje mi zawinięte w serwetkę ciasto ze słodkim twarogiem oraz kubek zsiadłego mleka. Tak zsiadłego, że właściwie jest to kilka osobnych bryłek w jednym kubku. Dziękuję w kilku niezdarnie wymawianych rumuńskich słowach. Wraz z pierwszymi okruszkami ciasta nadciągają klasztorne koty, trochę z nieufnością, a trochę z łakomstwem patrzące na mnie i na mój posiłek. Rzucam im kawałek ciasta i daję kawałek - bo tak trzeba to opisać - mleka. Naturalna kolej rzeczy, przepływ.

Wieczorna liturgia trwa długo, ale nigdzie mi się nie spieszy. Czas niesamowicie zwolnił po zgiełku Braşova, po ludziach w hostelu, z którymi nie mogłem znaleźć wspólnego języka. Mimo, że potrafili bezbłędnie angielski, to jakoś więcej wspólnych tematów widzę w oczach podającej mi kolejny kawałek ciasta kobiety z klasztoru. Wymieniamy się tylko kilkoma słowami, próbuję ze znanych mi pojedynczych rzeczowników w rumuńskim, gestów i intonacji złożyć jakąś opowieść, przekazać coś o sobie, zapytać i dowiedzieć się czegoś o niej, klasztorze, dalszej drodze w górach. Zrozumienie każdego pojedynczego zdania przychodzi z ogromnym zadowoleniem, a przecież to są takie proste sprawy, w polskim czy angielskim załatwiane niezauważalnie...

Atmosfera wieczornego monasteru to spokój. Poszukiwanie sensu, zrozumienia, w nieco inny sposób, zakonnicy nie muszą się martwić gdzie będą spać każdego kolejnego dnia, co będą jeść, nie zastanawiają się jak dostać się w kolejne miejsce. Skupienie na jednym. I tak sobie przez moment myślę - po co ten zgiełk podróży, nowe miasto co 2-3 dni, każdy nocleg w innym miejscu, noszenie zapasów tylko na 1-2 dni, więc konieczność pamiętania o zakupach, o znalezieniu wody pitnej, sposobu na umycie, środka transportu do kolejnego miasta. Konieczność nauki nowego języka, nieznanej kultury, porozumienia z napotkanymi ludźmi. Czasem tyle tego, że tak naprawdę nie ma czasu pomyśleć, zastanowić się. 

Z drugiej strony, w podróży człowiek się zmienia bez udziału myślenia, serce samo rzeźbi się na nowy kształt dzięki ludziom, miejscom, sytuacjom w jakich się znajdujemy. W trakcie jakoś nie zastanawiam się po co, bo po prostu się przeżywa, nie ma czasu na overanalysing. Sens wtedy po prostu jest, nie ma powodu go szukać, kiedy się go przeżywa.

Na jedną noc od przełożonego monasteru dostaję celę. Wcześniej pada pytanie czy jestem katolikiem czy prawosławnym, przełożony słysząc, że połowa mojej rodziny jest prawosławna, kiwa ze zrozumieniem głową. O wschodzie opuszczam monaster Dejani, kierując się długim podejściem w Fogarasze. 




Prawosławie (gr. Orthodoxos), wydaje się być bardzo nieprzystępnym odłamem chrześcijaństwa, głównie przez język starocerkiewny, w którym odprawiane są liturgie. W Kościele rzymskokatolickim w XV wieku zaczęto odchodzić od liturgii wyłącznie w łacinie, w Cerkwi prawosławnej nadal dominuje starocerkiewny, ale np. w Białymstoku można podobno uczestniczyć w liturgii sprawowanej po polsku.

Śledząc różnice między prawosławiem a katolicyzmem zacząłem zauważać kilka spraw,, gdzie bliżej mi ideologicznie. Po pierwsze mimo budzącej złe skojarzenia nazwie "Orthodoxos" Cerkiew posiada znacznie mniej dogmatów, nie widząc potrzeby w obronie prawd póki nie są zagrożone. Wynika to też po części z odrzucenia wyższości jednego z biskupów nad wszystkimi innymi, czyli brak zwierzchności na wzór papieskiej. Konsekwencją jest brak nieomylności jednego ośrodka władzy duchownej w sprawach wiary. Struktura jest raczej wspólnotą wspólnot, a najwyższe prawdy ogłasza sobór, ale jest ich zdecydowanie mniej niż w Kościele rzymskokatolickim. Mimo potępienia aborcji i eutanazji to jednak Cerkiew prawosławna wydaje się mniej skłonna do wydawania jednoznacznych opinii w kwestiach etyki, pozostawiając część dylematów indywidualnemu rozstrzygnięciu (np. antykoncepcja). To wszystko podsumowuje opinia, jakoby Cerkiew była mniej jurydyczna w porównaniu do Kościoła rzymskokatolickiego, co miałoby mieć źródło w głęboko zakorzenionym prawie rzymskim na Zachodzie... Ech, historia i kultura, tyle jest do poznania jeszcze!



Do monasteru przywiozły mnie Diana i Stefani, matka i córka, które wzięły mnie na stopa z Hurez. Właściwie był już wieczór i miały opory, żeby zostawić mnie u progu Fogaraszy, wiec zaproponowały, że pojedziemy do monasteru i tam coś się znajdzie. Powiedziałem tak przygodzie i udało się, za co jestem im ogromnie wdzięczny. Kolejny raz się okazało, że trzeba być tylko otwartym na nowe.

Tak jakoś odwrotnie chronologicznie mi wychodzi, bo jeszcze o Hurez słów kilka. Zdecydowałem się iść z buta kilka kilometrów z Fagaraş, żeby jeszcze raz poczuć bliskość rumuńskiej wsi, jak kilka dni wcześniej na rowerach.






Zatrzymałem się pod sklepem, usiadłem na ławce. Obok mnie starszy Rumun w kapeluszu, on sączy swoje piwo, ja swoje. Dzień chyli się ku końcowi, słońce zaraz zacznie zachodzić. Zaczynamy rozmawiać, prostymi, niespiesznymi zdaniami. Między jednym a drugim upływa dłuższa chwila, łyk albo dwa. W tym czasie ze znanych mi słów sklecam odpowiedzi na jego pytania, konstruuję swoje. Do sklepu przychodzi matka z dziećmi, też udaje mi się nawiązać z nimi nić porozumienia. Tak popołudnie mija pod wioskowym sklepem w Hurez, a ja wiem i rozumiem coraz więcej. Jakby przeciągając ten czas, zanim wejdę w góry, przesiąkam atmosferą Hurez i ten moment pozostaje dla mnie jako jedno z najbardziej magicznych doświadczeń Rumunii.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz