UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

sobota, 30 marca 2013

Bunkier na każde 4 osoby - Albania


Z Czarnogóry do Albanii w teorii najlepiej dostać się przez Podgoricę (stolicę bez jednego kantoru!) - wzdłuż asfaltu to około 50km i sądziłem, że coś tam jeździ. Uparłem się na autobus po tym, co po drodze dosłownie każdy opowiadał mi o Albanii. Okazało się, że jedyny jeździ przez Ulcinj (ponad 110km), totalnie naokoło. Tak więc jeśli ktoś do Albanii publicznym - to wzdłuż wybrzeża. I w sumie dobrze, w Podgoricy nie ma absolutnie nic ciekawego. Nic.

Do Albanii wjeżdżam razem ze wschodem słońca. Jeszcze zaspany po nocy w przydrożnych krzakach podaję paszport. Cały autobus napięty, radio wyłączone od Ulcinj. Kiedy dostaję paszport z powrotem, a autobus przekracza magiczną linię narysowaną na mapie, zmienia się wszystko. Kierowca podkręca radio z albańską muzyką, złote słońce wychodzi zza gór i pięknie oświetla przydrożne chatynki, bydło wychodzi na drogi. Wymieniam szerokie uśmiechy z Francuzami, jadącymi ze mną tym samym busem - o to nam chodziło!




Shkoder robi dziwne wrażenie. Z jednej strony wszystko jest dość "nowoczesne" - pachnie latami 70, 80-tymi, nie wielowiekową tradycją, jak się spodziewałem. Wiedziałem, że część budynków sakralnych została wyburzona w zapędach Envera Hodży do uczynienia Albanii pierwszym świeckim krajem na świecie, ale nie zakładałem, że nie będzie na czym oka zawiesić. Z budynków sakralnych wrażenie robią nowoczesne meczety, odbudowane za pieniądze szejków z Bliskiego Wschodu, wspierających braci muzułmanów.



Shkoder to również ruiny Twierdzy Rozafa, górującej nad miastem. Mimo chętnych do zabrania mnie tam taksówek biorę miejski autobus, doradzony mi przez Andy'ego, Albańczyka, który chciał mnie naciągnąć na kwaterę, ale nie na taksówkę.




A teraz wracając do tytułu - w czasach dyktatury Evera Hodży wybudowano w Albanii 800 tysięcy bunkrów, często tzw. „rodzinnych” – z zamysłem, że jedna rodzina może się swobodnie w nim bronić. Zakładając, że Albania ma około 3 milionów mieszkańców, taka liczba bunkrów zakrawa o psychozę.


Skąd taka mania (prześladowcza)? Otóż po znamiennym referacie Chruszczowa Enver Hodża stwierdził, że Związek Radziecki zaprzedał ideały komunistyczne, więc zerwał stosunki dyplomatyczne (prawdopodobnie chodziło również o zaciągnięte długi, ale to już nie brzmi tak dumnie). Zatargi z Jugosławią, potępienie interwencji w Czechosłowacji i wystąpienie z Układu Warszawskiego... Wszystko to skłoniło Hodżę do szukania sojusznika w innym potężnym mocarstwie komunistycznym, czyli w Chinach. Współpraca kwitła, co do dziś objawia się tym, że wielu starszych albańczyków umie dogadać się po chińsku. Do czasu. Pod koniec lat 70-tych sytuacja się powtarza, Albania zarzuca Chinom odejście od ideałów w ramach "odwilży" po Zedongu. W rezultacie jest całkowicie wyizolowana na arenie międzynarodowej, bez sojuszników. Materiał na psychozę jak najbardziej.

W Albanii spotyka mnie najbardziej nieprzyjemna przygoda z całej wyprawy na Bałkany, gdy zjadam źle przyrządzone mięso i zdycham na pięknej shkoderskiej plaży, ale o tym następnym razem, bo mocno się wiąże z albańskimi górami.


Informacje praktyczne:
- bilet Podgorics-Ulcinj-Shkoder to jakieś 12 euro, czyli sporo
- informacja turystyczna na placu Matki Teresy (Sheshi Nene Tereza), bardzo pomocna i jest to chyba jedyne wiarygodne źródło informacji tutaj, szczególnie jeśli chodzi o busy. Wiarygodność wiarygodnością, ale z precyzją nie przesadzają ;)
- poczta tuż obok informacji turystycznej
- do twierdzy Shkoderskiej można tanio dostać się autobusem (ok. 80gr) zamiast płacić krocie taksówkarzom 
- ceny w lokalnych sklepikach, nawet na głównym deptaku, baaardzo przystępne
- wyjeżdżając z Albanii lepiej wymienić lub wydać wszystkie leki. Nawet 20km za granicą, w stolicy Czarnogóry ich nikt nie chce
- wydostać się ze Shkodry bezpośrednio do Podgoricy można polując nad ranem na osoby dojeżdżające do pracy w Czarnogórze - na wylotówce na Koplik. Za kilka euro da się podjechać pod samą Podgoricę (do Tuzi), skąd już autobusem miejskim do centrum. Na pewno szybsza i tańsza droga niż przez Ulcinj

wtorek, 26 marca 2013

Co robi Norwegia w Czarnogórze?



Wystarczy oddalić się od chorwackiego Dubrovnika o 40km wzdłuż wybrzeża, a tuż za granicą z Czarnogórą napotykamy na śródziemnomorski cud – Bokę Kotorską. Zatoka o fantazyjnym, nieprawdopodobnym kształcie, niektórym przywodząca na myśl anioła z rozłożonymi skrzydłami, innym znów łosia z bogatym porożem, jest miejscem obowiązkowym, jeśli znajdujemy się w tym rejonie.

Łoś kotorski

Wersja anielska

Boka Kotorska przywodzi na myśl norweskie fiordy, głęboko i zawile wpuszczona w ląd, lawirująca między stromymi górami Czarnogóry (ze względu na nazwę państwa trudno uniknąć powtórzeń). Wjeżdżając tam z poznanym polskim małżeństwem od razu czuję bliskość z tym miejscem. Potwierdzają to później serdeczni ludzie (nie ma problemu z autostopem), piękne miasta i charakterne szlaki górskie.

Ląduję w Risan, na lewym skrzydle anioła (lub prawym rogu łosia, jak kto woli). Świeży kruh łamię w dłoniach, przegryzam pomidorem ze straganu. Ceny są o wiele bardziej przystępne niż w Chorwacji, dlatego mogę poszaleć i popijam chłodnym Niksićko z lodówki. To kolejna zaleta Czarnogóry (ceny, chociaż piwo także niczego sobie).





Wciąż, nawet w tych turystycznych okolicach, można znaleźć budynki zaniedbane lub zniszczone w czasie jednej z wojen (trudno stwierdzić, czy tej ostatniej). Zniszczone budynki stoją także i w centrum Kotoru, przydając tajemniczości, której zdecydowanie brakło chorwackiemu wybrzeżu mimo całej jego piękności.


Chciałem zanocować w jednym z budynków, jednak zjawia się security i wychodzę na drogę. Nawet nie macham, a zatrzymuje się marynarz z Kotoru, oferując podwózkę. Okazuje się, że był w zeszłym roku w Gdańsku. Za moment zatrzymujemy się znowu, żeby zabrać kolejnych autostopowiczów - parę z Poznania, jak się okazuje. Polacy wszędzie!

Do Kotoru docieram nocą, marynarz radzi mi nocować na zamku... Dokładniej w ruinach Twierdzy św. Jana (Trvdjava Sv. Ivan), położonych na Samotnym Wzgórzu ponad dwieście metrów nad miastem. Długa wspinaczka, ale warto było, wieczorem i nad ranem mam wspaniały widok na miasto u stóp wzgórza.






Sam Kotor ze względu na swoją starówkę wpisany jest na listę UNESCO. I faktycznie, robi wrażenie, z kolejnymi ciasnymi uliczkami wybrukowanymi wyślizganym kamieniem, szarą w barwie architekturą każdego poszczególnego budynku - śródziemnomorską, ale surową w swoim górskim charakterze.





Informacje praktyczne:
- wifi za darmo na rynku (Trg od Oruzja) przy Wieży Zegarowej. Ogólnie w Czarnogórze raczą turystów bezpłatnym internetem, co się bardzo chwali
- odpowiednio zaopatrzony punkt turystyczny przy głównej bramie (Trg od Mora)
- na dworcach obowiązują peronówki - do biletu trzeba doliczyć 1 euro
- bagaże w autobusach płatne zupełnie losowo - niektóre linie przewożą je za darmo, w niektórych trzeba doliczyć 0,50-2 euro
- wejście do Twierdzy św. Jana 3 euro (około 8 rano przychodzi pan z plastikowym stoliczkiem)
- Kotor to świetny punkt wypadowy w góry, między nim a Cetinje znajduje się narodowy park Lovćen

wtorek, 19 marca 2013

Piękne miasto kotów i konfliktów - Dubrovnik

Those who seek paradise on earth, should come to Dubrovnik.
- George Bernard Shaw

Żeby dojechać do tego pięknego miasta od strony reszty Chorwacji, musimy pokonać jakieś 10 kilometrów Bośni i Hercegowiny. Cienki pasek tego kraju przecina chorwackie wybrzeże i stanowi jedyne dojście Bośni i Hercegowiny do Adriatyku, którego nie sposób wyminąć.

A dlaczego od razu wymijać? Dla mnie dotarcie do nieba Dubrovnika wiązało się z przebyciem przez piekło BiH. Nie wiem, czy wynika to z nie tak dawnych konfliktów na tle etnicznym, ale na tym pograniczu łapie mi się stopa potwornie. Jest grubo ponad 30 stopni, stoję kilka godzin na idealnej wydawałoby się miejscówce... I nie. Kończy się tak, że pieszo pokonuję ponad 20 kilometrów z pełnym plecakiem w słońcu, bez bośniackiej waluty. W notatkach na ten dzień mam tylko "od 24 godzin jadłem tylko landrynki i trzy jabłka. Woda się skończyła, może w Neum na stacji znajdę jakiś kran". A po drodze mijam kolejne świadectwa trwającego podskórnie konfliktu i inne niezbyt pocieszające obrazki. Bośniackie znaki są pomazane sprayem.



Maksymalnie zmęczony docieram do Dubrovnika, postanawiam odpocząć jeden dzień w kwaterze prywatnej, tańszej niż pole namiotowe, a jest prysznic. I jak się później okazuje, także skorpion w łazience - także polecam uważać, bo tanie nie oznacza bezpieczne.

Jest drugi tydzień września, Dubrovnik żyje nocą. Wspaniale oświetlone, monumentalne mury. Uliczki z małymi restauracyjkami, gdzie ludzie do późna prowadzą ożywione rozmowy. Muzyka na żywo na głównym placu. Widok na port i Adriatyk.




W dzień mury Dubrovnika robią jeszcze większe wrażenie. Nic dziwnego, że miasto jako kupiecka Republika Raguzy prosperowało niesamowicie dobrze, będąc w stanie obronić się przed najcięższymi oblężeniami, padając dopiero pod naporem wojsk Napoleona. Do tego czasu, dzięki niesamowicie zręcznym dyplomatom, lawirowała między potężnymi sąsiadami - Wenecją, Węgrami i Turcją, utrzymując niepodległość.

Symbol Republiki Raguzy - kolumna, z której obywatelom odczytywano najważniejsze uchwały Rady. I znamienne motto: Obliti privatorum publica curate (Zapomnij o prywacie, dbaj o dobro publiczne)




Ostatnie oblężenie miało miejsce w latach 1991-1992, w czasie wojny domowej w Chorwacji. Warto popatrzeć z tej dwudziestoletniej perspektywy na tamte wydarzenia, przed wizytą w dzisiejszym Dubrovniku.


Wszechobecne w Dubrovniku są koty, panoszące się jakby to był ich odwieczny teren. Nie tykane przez miejscowych, hołubione przez turystów, mają tu swój zakątek. Przez dwa dni pobytu w mieście nie zobaczyłem ani jednego psa - czy to na wolności, czy to na smyczy.




Poznaję także Slavko, grającego fenomenalne kawałki na gitarze na ulicy. W rozmowie tłumaczy, że nie jest źle grać w tak turystycznym mieście jak Dubrovnik. Po kilku latach grania kupił mieszkanie, starcza mu bez problemu na życie - ale też posiada oficjalną licencję władz, departamentu turystyki czy czegoś w stylu podobnym.


Praktyczne informacje:
- informacja turystyczna jest przed główną bramą do Starego Miasta od strony ul. Branitelja Dubrovnika.
- żeby wejść na mury miejskie trzeba przygotować się na nielichy wydatek 35zł, ale chyba warto. Mi nie starczyło waluty
- na Starym Mieście znajdziemy w miarę przystępnie ceniące się kawiarenki internetowe (w północnej części, bodajże na ul. Prijeko
- w obrębie murów znajdziemy krany z wodą do uzupełnienia butelek (na pewno przy północnym murze). Zresztą w całej Chorwacji można pić kranówkę
- nie znalazłem żadnego darmowego wifi, ale w kawiarniach i restauracjach nie powinno być z tym problemu

Pozostałe zdjęcia z Dubrovnika:





środa, 13 marca 2013

Zadar

(foto niestety nie moje, balonu nie miałem. Za serwisem http://chorwacjalastminute.wordpress.com)

Zadar jest wyjątkowo pięknie położonym miastem, ze starówką ciasno upakowaną na podłużnym półwyspie, równoległym do lądu. Upakowana to chyba najwłaściwsze określenie, żeby oddać ciasnotę uliczek, które wiją się nieregularnie w przestrzeni zamkniętej z trzech stron Adriatykiem. Pokryte wyślizganym milionami stóp kamieniem, zastawione barowymi stołkami, stolikami lokalnych kawiarni, zdają się wcale nie wskazywać, gdzie jest główny plac miasta. Ja sam go przegapiłem, przechodząc przez niego trzy razy w gorączkowych poszukiwaniach.





Kiedy w końcu odnalazłem główny targ i rozlokowałem się na jednych z kamiennych schodków, zagadał do mnie Peter. Samouk języka angielskiego, czający się na turystów z dobrym akcentem (mój się załapał), żeby zaprosić ich na szklaneczkę w zamian za pogadanie i praktykę angielskiego. Wybierał się w odwiedziny do córki do Szwajcarii i stwierdził, że w podróży język mu się przyda. Teraz lepiej go rozumiem, samodzielnie próbując nauczyć się bułgarskiego.



Zabytki zabytkami, ale to, co naprawdę wyróżnia Zadar spośród innych miast, to morskie organy. Na najbardziej wysuniętym na północ krańcu półwyspu, na szerokim nadmorskim placu, postawiono morskie organy. Właściwie to ukryto je, wbudowano w nabrzeże, tak że w tej chwili można je poznać tylko po otworach w chodniku. I po dźwiękach, ponieważ organy grają bez przerwy a gra na nich samo morze. W przemyślny sposób sterowane pływami, czasem wydają delikatne, pojedyncze dźwięki, a czasem gruchną potężnym akordem.

Druga rzecz, to Greeting to the Sun, kolejna artystyczna instalacja, znajdująca się tuż obok organów. Wielki kolektor słoneczny, gromadzący energię w czasie dnia i wykorzystujący ją w efektowny sposób w nocy. Niestety nie nakręciłem dobrej jakości materiału, ale mogę przedstawić oba dzieła, posiłkując się Youtube'em:


Powiem szczerze, że nawet mimo późniejszego odwiedzenia Dubrovnika, Zadar zrobił na mnie chyba najlepsze wrażenie z chorwackich miast.

Wskazówki praktyczne:
- darmonet wifi przy morskich organach i Pięciu Studniach (Pet Bunara)
- nietrudno wydostać się z miasta do lasu godnego zanocowania (via Put Nina)
- info turystyczne przy Narodni Trg, ale mało widoczne z zewnątrz
- na stopa czekam ok. 50 minut na Szosie Adriatyckiej (Jadranska Cesta), są eleganckie zatoczki autobusowe. Jadącym daleko na południe polecam jednak próbować wylot na autostradkę A1, omijającą Biograd, Sibenik, Split itp.