UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

niedziela, 15 lipca 2012

Pajechali


Trzy pozytywne dni w Beskidzie Sądeckim i Krakowie z 26-ymi. Dużo śpiewania, muzyki, ognisko i kawiarenka pod Wysoką to był ogień, jedno z najlepszych ognisk na jakich miałem przyjemność grać. Jednak trzeba wykminić jakiś sensowny system zabierania ze sobą gitary. Wszędzie. I więcej ćwiczyć na harmonijce, na szczęście ta ostatnia siedzi spokojnie w kieszeni i jak tylko jest czas to myk!

Bazy namiotowe też świetne, aż szkoda że nie zgłosiłem się jak szukali bazowego na tydzień gdzieś... nie pamiętam gdzie. Przy takich groszach za wrzątek itp. to aż żal nie korzystać. Na zdjęciu ambasada Fjorda w bazie pod Niemcową.


Atmosfa świetna, ale to były trzy ostatnie dni ich obozu, pożegnałem ich na peronie i zostałem sam w Krakowie. Dla nich to koniec, dla mnie taki etap rozruchowy, trzeba napierać dalej po Przygody.

Ze wszystkich ostatnich lokalizacji dopiero schronisko młodzieżowe sprawiło przygnębiające wrażenie - duże puste przestrzenie, cisza, mrugające świetlówki, gdzieś w dali odgłosy lejącej się wody. Ale dobrze było po trzech dniach wymoczyć się pod ciepłym prysznicem.

No i następnym razem koniecznie muszę zabrać coś sensownego z wifi (telefon nie daje rady). Chociaż z drugiej strony to wygoda i sposobność ucieczki w wirtual z reala. A nie po to jedzie się daleko, żeby siedzieć w necie.

Uzupełnienie sprzętu, wypucowanie, kilka zapomnianych z domu rzeczy do wydrukowania i napisany w pociągu artykuł przepisany na kompa i przesłany do redakcji - czyli można ruszać dalej. Już jest sporo expa nawet po Polsce, dalej jeszcze więcej przyrostu - im dalej za limity tego, co znane i komfortowe.

Na pytania kiedy wracam, gdzie będę, mogę tylko powiedzieć, że nie wiem. Nie muszę koniecznie wracać na jakąś datę, więc limitami są baterie w aparacie, pojemność kart pamięci, budżet i chęci. To trudniejsze od zadeklarowanych i ustalonych planów, wykupionych noclegów i umówionych z innymi spotkań - bo tym co musi trzymać w ryzach jest własna bania. I to ją i samodyscyplinę trza trenować non stop, jak kot skaczący na wyimaginowane przedmioty w chatce pod Niemcową.

Pełnia zdjęć tutaj.