UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

sobota, 26 kwietnia 2014

Vrachanski Balkan


Sofia ma tę niewątpliwą zaletę, że właściwie w którą stronę by się z niej nie ruszyć, to niemal zawsze spotkamy góry. Miejskim autobusem na południe - docieramy do Vitoshy (Cherni Vrah, 2290), na zachód Lyulin (Dupevitsa, 1256), na wschód - Stara Planina, zwana również Bałkanami (Botev, 2376), pociągiem na północ - Vrachanksi Balkan (Beglichka Mogila, 1481). W przerwie świątecznej postanowiliśmy odwiedzić to ostatnie pasmo.

Przygotowania na ostatnią chwilę - mapa wydrukowana z internetu na jednej kartce tuż przed zamknięciem punktu druku. Już w pociągu zorientowaliśmy się, że nasza trasa trzydniowego marszu była skompilowana do A6 - skala naprawdę ciekawa. Ale chodziło się z gorszymi mapami, zawsze przy takich okazjach wspominam odręcznie rysowaną w zeszycie mapkę z którą przechodziłem przez rumuńskie Muntii Cindrel. Trudno, ważne że mamy wydrukowaną rzeźbę, reszty się domyślimy.

W okresie świątecznym sklepy pozamykane, nie ma gazu. Już godzę się z myślą, że w grudniowe noce będziemy walczyć z ogniskami, ale przypominam sobie, że przy mojej pierwszej wizycie w Bułgarii zostawiłem półpełną - optymistycznie patrząc - butlę z gazem u Mitko, jako że i tak nie mogłem jej zabrać do samolotu. Szybki telefon - nadal ją ma, świetnie!

Pozostaje sprawdzić na jakiej stacji mamy wysiąść, i wszystko gotowe. Na szybko, ale z sukcesem...

Autostop w Bułgarii

... nie do końca. Pociąg ruszał koło 7, więc wstać trzeba było jeszcze po ciemku. Odsypiamy na twardych ławkach w wagonie, ale tracimy rachubę jaką stację już minęliśmy, brak tabliczek na peronach nie pomaga w orientacji. Oczywiście wysiadamy w niewłaściwym miejscu, jakieś 15 km przed naszą wioską.


Spojrzenia miejscowych sugerują, że turyści nie są często widywani w środku zimy w Tserovo. Wtaczamy się do baru jak dwójka kosmitów, z pełnymi plecakami i przytroczonym namiotem. Pocieszamy się tanią kawą i myślimy co dalej, Dani sceptycznie podchodzi do mojego stwierdzenia, że autostop jest niedorzecznie prosty w Bułgarii, a do tego, że nigdy nie czekałem więcej niż 15 minut, odnosi się z rezerwą...


... przez pierwsze 10 minut. Wysiadamy z samochodu w Ochindol.

Vrachanski Balkan jak na góry stosunkowo niewysokie - najwyższy szczyt to tylko 1481 m. n.p.m. - są zaskakująco strome, skaliste i bezdrzewne. Na dodatek w tej porze roku niezbyt popularne, więc idealne do naszego celu znalezienia weekendowej namiastki przygody.






Niebo do wynajęcia

Na szlaku z Ochindol do schroniska Parshevitsa trafiamy na mały kamienny zasłon (o zasłonach pisałem trochę w poprzednich tekstach o bułgarskich górach). Nieoznaczony na mapach, którymi dysponowaliśmy, jakieś 30 minut od miejsca w którym poprzedniej nocy rozbiliśmy namiot... Ale już wtedy był "zaklepany" na noc sylwestrową przez chłopaka, na którego trafiamy w środku. Dobra opcja na przyszłość, kilka dni w małym domku z oknem na góry - czemu nie?


Posmak przeszłości i flaczków

Niewiele później trafiamy do schroniska Parshevitsa, w którym mimo braku sezonu narciarskiego zastajemy kilkunastu ludzi. Wystrój pamiętający złote czasy turystyki górskiej doskonale komponował się z tanim i przepysznym posiłkiem. Nie chcę skłamać, ale za obiad z dwóch dań i piwo dla dwóch osób raczej nie przekroczyliśmy 12-13 lv (24-26 zł). Vivat tatrzańskie schroniska.




Dalsza górska część to już głównie widoki, których niejedne góry o podobnej wysokości mogłyby pozazdrościć Vrachanskiemu Bałkanowi:





Pod koniec drugiego dnia schodzimy niżej, gdzie jest zimniej niż u góry. Inwersja widoczna poprzedniego wieczoru w postaci morza chmur daje się tym razem mocniej we znaki, bo sami zasypiamy się i budzimy pośrodku tego morza. I, jak to z morzem, jest mokro.





Tak trafiamy do Milanova, ale droga w dół nie jest jeszcze zakończona. Przed nami najbardziej frustrujący rodzaj asfaltu, jaki dany jest pieszym piechurom w górach:


Przechodzimy tak około 4-5 kilometrów, kręcąc się w kółko, próbując ściąć niektóre zakręty schodząc po stromych stokach. Po godzinie wreszcie pojawia się pierwszy samochód, postanawiam więc kolejny raz wypróbować ów niedorzecznie łatwy autostop w Bułgarii... kilka minut później jesteśmy już na dole, w pobliżu stacji kolejowej.