UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

sobota, 23 lutego 2013

Mój syn jest artystą



Wieczór, na głównym deptaku Rijeki rozbrzmiewa Sultans of Swing. Valentino, Macedończyk w średnim wieku, w kapeluszu i artystycznym wąsikiem, zwinnie porusza marionetką przygrywającą na gitarze i wyśpiewującą, jak to They don't give a damn about any trumpet playing band, it ain't what they call rock'n'roll.

Większość ludzi jakby na potwierdzenie tych słów przemyka w pośpiechu, przechodząc między artystą a dwoma-trzema osobami obserwującymi występ. Zmęczony zwiedzaniem mojego pierwszego chorwackiego miasta usiadłem niedaleko, zrzucając wreszcie z pleców pełen plecak z przytroczonym namiotem. W samą porę, bo na scenie zrobionej z kawałka czerwonej wykładziny zmienił się już "muzyk", pojawił się czarnoskóry wokalista w ciemnych okularach i olśniewająco białym garniturze. Z przenośnego radyjka poleciała piosenka Michaela Jacksona i zaczął się kolejny występ podopiecznego Valentino.


Widać było, jaką radość sprawia mu zabawa nimi, a także z jaką swobodą sprawia, że są mu posłuszne. W końcu udało mu się zgromadzić większą grupę ludzi, która ustawiła się za mną i Anną, Niemką, która się do mnie dosiadła. Przyjechała tutaj jako część załogi jachtu. Ktoś dał ogłoszenie, że potrzebuje pomocy przy jachcie w zamian za rejs. Szybko dzieliliśmy się informacjami, szczególnie odnośnie podróżowania – jej historie dotyczyły łapania stopa z... kotem. Okazuje się, że jest to bardzo skuteczna metoda, bo kot rozckliwia ludzi o wiele bardziej niż samotna blondynka. Ale właściwie nie przeszkadzało jej, że ludzie bardziej interesowali się jej kotem niż nią samą, tak długo, jak zabierali ich oboje do samochodów.


W Wielkim Finale Valentino do zabawy zaprosił jeszcze dwójkę ochotników, wyposażając ich w stroje i rekwizyty, tworząc z nich zespół dla marionetki-wokalisty. Artyści uliczni ogromnie mnie fascynują i rzadko kiedy przepuszczam okazję, żeby wypytać się ich o coś więcej w związku z ich sztuką.

- Marionetki zrobiliśmy z ojcem, według modelu pożyczonego z teatru lalek. Tylko on z mojej rodziny wspierał mnie na samym początku. - w głosie czuć trochę rozgoryczenie, ale dawno już przysypane. - "Mój syn jest bezrobotny" wolała mówić moja matka, niż przyznać, że występuję z lalkami na ulicy.

- Wszystko zmieniło się, kiedy ktoś zauważył mnie na ulicy i dostałem kilka zaproszeń na zagraniczne festiwale sztuk ulicznych. Występ rano, występ wieczorem, a wracałem do domu z kilkuset euro. - pistacje z foliowego woreczka popijaliśmy wytrawnym winem, stojąc przy kufrze. - Wtedy reszta rodziny przestała krytykować to, co od początku było moją pasją. "Mój syn jest artystą".

Sztuka przestaje być zabawą a zaczyna być sztuką, kiedy przynosi dobry pieniądz?

Z Valentino i Anną rozstałem się pod drzwiami ich hostelu, gdzie przetransportowaliśmy ciężkie kufry, zamieszkane przez marionetki, ich stroje i instrumenty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz