UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

niedziela, 2 lutego 2014

Granada


Tak jak pisałem poprzednio, w Granadzie gościliśmy w Travel House, prowadzony w 2013 roku przez Travel Club z Serbii. Genialna inicjatywa, nie wiem jeszcze gdzie będą w przyszłym roku, ale mam nadzieję, że gdzieś na mojej ścieżce!

Przyjaźnie przywitani po zjawieniu się około północy, odpieczętowujemy butelczyny - Dani z domową rakiją, ja z niedomową orzechówką, która za to cieszy się ogromnym powodzeniem za każdym razem. Może powinienem zostać ambasadorem Soplicy poza granicami kraju, chociaż zwykle wożę w plastikowych butelkach po mineralce, żeby zbić wagę, więc z etykiety nici. Dołączamy do imprezy, dowiadujemy się, że w Granadzie właśnie trwa fiesta (kolejna? cóż za fart nam dopisuje!). Zbieramy się do wyruszenia na ulice, gdzie powinni znajdować się świętujący granadczycy, ale trwa to wieki... powoli budzi się we mnie uśpiona niechęć do dużych grup i ich paraliżu decyzyjnego. Kiedy wreszcie z delegacją Travel House wyruszamy w stronę głównej zabawy łapie nas deszcz, także organizujemy swoją prywatną fiestę na pobliskim skwerku.

Pierwszej nocy nie znajdujemy miejsca w pokojach sypialnych, więc rozkładamy karimaty w kuchni/salonie, gdzie impreza trwa do późnych godzin. Nienajlepsze warunki do spania, ale za to mamy dach nad głową, a także w miarę pobytu w gościnie poznajemy kolejnych podróżników na różnych stadiach ich letniej wędrówki.

Właśnie z kilkoma z nich - m.in. Bośniaczką Sarą, Włochem Lorenzo - wybieramy się rano na Free Granada Tour. Prowadzoną przez Amerykanina, władającego spanglish w najlepszym wydaniu. Nawet przy naszym mizernym poziomie hiszpańskiego mieliśmy razem z Dani wiele okazji do uśmiechu.

Granada jest przepięknym miastem położonym w górzystej okolicy podnórzy Sierra Nevada, co oczywiście zaskutkowało mnogością krętych, ciasnych, stromych uliczek. Połączenie tego z obecną tu przez długie wieki kulturą Almohadów daje niesamowitą atmosferę i architekturę tego miasta.







Nad całym miastem góruje pałac Alhambra - kolejna pozycja z listy UNESCO na naszej drodze. Bilety trzeba rezerwować kilka dni przed, taki tłok. Zarezerwowaliśmy może z dwa dni przed, na szczęście jeszcze były jakieś ostatki... Niestety, nie udało się odebrać ich z bankomatu Caixa, na szczęście nie ściągnęli za to pieniędzy z konta Dani. Może nawet wydawało nam się, że transakcja doszła do skutku... Tak czy inaczej, do luftu z takim reglamentowanym zwiedzaniem.


To, co wzbudziło moją największą ciekawość w Granadzie, jest "ukryte" kilkanaście minut od historycznego centrum, w dzielnicy Sacromonte. Jaskinie wydrążone w zboczu wzgórza Valparaiso, zamieszkałe z mniejszym lub większym przyzwoleniem władz, skupiające ludność o przeróżnych korzeniach, chociaż dzielnica historycznie była zamieszkana głównie przez Gitanos. Bez adresu, bez podatków, z krzakami marihuany rosnącymi w bogatych ogrodach, prawie każdej nocy z muzyką i tańcami... a zarazem tak blisko centrum ponad dwustutysięcznego miasta.




Oczywiście sztuka uliczna też zwróciła moją uwagę:





Po wędrówce przez Zachodnią Europę, hałaśliwych miastach, dwóch dniach w Travel House, w licznym i stałym towarzystwie, coś zaczyna się we mnie zmieniać. Brakuje samotności, tak bardzo i intensywnie obecnej w moich poprzednich podróżach. Tego momentu oddechu, bycia samemu z pustką gór - oprócz krótkiego i niewysokiego pobytu w Alpach (o czym później) nie udało nam się zobaczyć zbyt wiele natury, same miasta. Zupełnie inne doświadczenie, intensywnie wkradające się w głowę. Postrzeganie nawet tak pięknego miasta jak Granada zmienia się z takiej perspektywy, mam dosyć. Dani też jest zdenerwowana hecą z Alhambrą i deszczem, przy porannych churros decydujemy się jak najszybciej opuścić to miejsce i poszukać bardziej pozytywnych wibracji w Sevilli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz