UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

czwartek, 6 października 2011

Modnie w Londnie


Długa przerwa w pisaniu, bo długa wyprawa za mną, a jak tylko wracam do domu to cały czas cos do ogarnięcia (rozpoczął się kurs phm i insze inicjatywy zhr, dalsza walka z mgr, utrzymanie na wzr – trzyliterowce mnie prześladują). Wyprawa przez Niemcy, Holandie, Francję, Londyn i Edynburg w Cairngormy – ale zanim o górach, to ten post sieknę o Londynie, bo to modne ostatnio.

Sławne miasto, w ostatnim czasie sporo znajomych ludzi się tam przewija lub siedzi na stałe. Tłok obrazuje fakt, że z Marysią to się dokładnie rozminąłem w pobycie Londyńskim, niemalże można by było przybić sobie piątkę, gdyby samoloty miały w zwyczaju mijać się z autokarami.

Wyjazd z drużyną, więc mniej swobodny, więcej kompromisów – w tym gdzie idziemy i co zobaczymy. Trochę tournée po sztandarach – London Eye, Big Ben, Tower Bridge, prawie Chelsea Stadium… Stąd mniej sztuki ulicznej, mniej obserwacji, mniej niezależnych treści, a więcej zabytków.


Z obserwacji – niby kraj bardziej rozwinięty, a jednak mniej oprzepisowiony. Świateł w samochodzie nie trzeba włączać w dzień. Wszyscy przechodzą na czerwonym świetle, nikt nie stresuje się policją. W parkach ludzie chodzą po trawie, siedzą na niej i piknikują w najlepsze (w Edynburgu nawet grilla ktoś pod pomnikiem robił). Pewien sposób korzystania z przestrzeni publicznej, którego u nas nie ma.


Jeszcze dalej ta przestrzeń publiczna idzie w górach – wszędzie można chodzić, wszędzie biwakować, nie ma zakazów, nakazów (szlaków). Nie ma ułatwień, ale i nie ma sztucznych utrudnień. Total wolność i odpowiedzialność za to, co się samemu robi.

Za to to, czego jest na maksa, to śmieciorexy – wszędzie. Na ulicy parkują Astony Martiny, BMW i Merce, a na chodniku piętrzą się hałdy śmieci. Zero śmietników (bo zamachy bombowe mogą być), za to brud smród i bogactwo. Ciekawe kontrasty.


Żałuję, że nie miałem okazji zobaczyć masy sztuki, która dzieje się lub jest zgromadzona w Londynie (spocztówkowione opowieści Marysi z Tate Britain czy British Library jeszcze napędziły mi smaka po powrocie). 

Za to jeden performance stworzyliśmy sami - idąc wieczorem przez Waterloo Bridge odwracam się - i widzę Kubę Sucheckiego, dźwigającego małą szafkę. Nie wiem skąd on ja wytrzasnął. Szybko zdecydowaliśmy się zostawić ją w abstrakcyjnej pozie na środku mostu, nakreśliłem kilka słów i pozostawiłem wraz z długopisem i plikiem kartek w środku. Tworzyć sztukę - zawsze.


Udało nam się pójść też do Museum od Science, w którym trzy rzeczy sprawiły, że „o, wow!”.
Pierwsze, to instalacja „Do not touch”, jak na muzeum przystało. Oczywiście – każdy dotykał - i zgodnie z ostrzeżeniem dostawał dawkę prądu.Pozytywne.

Druga sprawa to Oramics, a raczej samo jego odzwierciedlenie w nowoczesny sposób. Generalnie była to maszyna (instrument?) pozwalająca na rysowanie muzyki – na 35 milimetrowym filmie rysowało się kształty, które potem przekazywane za pomocą światła wpływały na dźwięk odtwarzany. W nowoczesnej wersji był to ekran dotykowy, który pozwalał na rysowanie palcem po ścieżkach „volume”, „reverb”, „vibrato” i „tone”, graficznie modulując wszystkie te parametry. Ciężkie zadanie, ale zabawa przednia.

I ostatnia instalacja, świetna w swym zamyśle. Listening Post, stworzone przez Marka Hansena i Bena Rubina – wielka, zaciemniona sala z wyświetlaczami diodowymi i głośnikami. Instalacja powstała z pytania – „Jak mogłoby brzmieć 100 000 czatujących ludzi?”. Instalacja śledzi na bieżąco światowe czaty, czerpiąc z nich materiał do wypełnienia kolejnych poematów, kolejnych symfonii.

Widziałem tylko trzy odsłony – w pierwszej przy łagodnej muzyce syntezator mowy czytał złowione fragmenty, zaczynające się od „I’m…”:

- I’m from China

- I’m sixteen

- I’m tired of this world

- I’m no man, I am a robot

Inne odsłony to inne początki zdań – „I like…”, „I love…” – prawda o ludzkości analizowana statystycznie przez wielki superkomputer… Czad.


Inna z odsłon to losowe zdania, które syntezator zmieniał w muzykę. Część zdań „śpiewana” była jako linia basowa. Stopniowo dochodziły inne zdania, w wyższych rejestrach. Wszystko w jednej tonacji, tak że po pewnym czasie narastało to do symfonii ludzkich myśli, z których już trudno było cokolwiek złowić.

Czapka z głowy przed artystami, czapka z głowy przed sztuką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz