Trzy toboły to zdecydowanie zły sposób pakowania, obiecuję sobie, że to drugi i ostatni raz tak wyjeżdżam. Na plecach 60 litrów, przy pasie torba z całym sprzętem fotograficznym, a w ręce pokrowiec z gitarą. Droga z dworca w Belgradzie do Studenckiego Parku nie jest długa, ale gdy jest pod górę, pada deszcz, na zegarku 23-cia, w kieszeni dwa pogniecione papierki sumują się do 20 dinarów (0,70 pln) i nie zna się miejsca, gdzie spędzi się bieżącą noc, to jakoś człowiekowi na dokładkę zaczynają toboły przeszkadzać.
A kiedy jeszcze dwa dni temu w eleganckiej koszuli z kołnierzykiem prowadziłem szkolenie biznesowe we Wrocławiu, takie problemy były nie do pomyślenia... Pół godziny po ukończonym treningu siedziałem w samochodzie Tomka w drodze do Budapesztu. Teraz koszula leży złożona na dnie plecaka - ważyć nic nie waży, a zawsze może się przydać.
- Nie masz gdzie przenocować w Budapeszcie? Nie ma problemu, stary, przecież nie będziesz się błąkał po nocy! - rzucił Tomek piętnaście minut po tym, jak się poznaliśmy. Blablacar łączy. Wielkie podziękowania!
A teraz kolejna deszczowa noc, marzę o usłyszeniu podobnego zdania w Belgradzie, 350km dalej. Telefon do Alexa, powiedział, że jest na spotkaniu Couchsurfingu właśnie w Studenckim, do którego zmierzam. Alex - Holender piszący w Belgradzie doktorat o... couchsurfingu.
Odnajduję couchsurferów schowanych przed deszczem pod jednym z budynków, razem z resztą lokalnej młodzieży. Z ulgą słyszę, że Alex może przenocować mnie dzisiaj, a także jutro znajdzie u siebie miejsce dla mnie i dla Dani - przyjeżdża nocnym z Sofii, Belgrad jest punktem, w którym zaczynamy naszą wrześniową włóczęgę. W tym miejscu wielkie dzięki dla Alexa i Dejana, jego współlokatora!
Kolejnego dnia jestem na nogach o 6, żeby odebrać Dani z dworca. Pociąg, jak zwykle, spóźniony godzinę. Widać tak nadrabiają przesunięcie czasowe między Bułgarią a Serbią. Na sennej stacji ekipa telewizyjna robi reportaż - może właśnie o opóźnieniach pociągów?
Ogromna radość, kiedy znów widzę Dani, wysiadającą z pociągu. Trzy tygodnie ciężkiej pracy w Polsce (5 treningów i ciągle toczący się projekt marketingowy) sprawiają, że wydaje się to być wiekami. Od teraz ruszamy już razem. Przeglądamy na jej nowym tablecie aplikacje, które mają pomóc nam w podróży i stwierdzam, że to jednak pomocne urządzenie. Komputer się nie umywa do tej poręczności.
Po śniadaniu z Alexem ruszamy zwiedzać Belgrad. W mniejszym i większym deszczu. Kalemegdan - wielka twierdza na styku Savy i Dunaju - obrazuje, jak istotnym punktem na mapie Europy był Belgrad. Podobnie jak brak wiekowych budynków. Miasto przechodzące przez wieki z rąk do rąk, na styku dwóch światów i trzech religii, było sukcesywnie niszczone i odbudowywane na nową modłę. Ciężko mi odnaleźć ukryty urok, o którym tyle opowiadał mi Geert, któremu w tym roku pomagałem w organizacji zawodów autostopowych z Utrchtu do Sofii, czy Tamara, która tu mieszka i pracuje. Jestem tu trzeci raz w przeciągu roku, trzeci raz w deszczu, trzeci raz ciężko mi się zanurzyć w tym mieście.
Wychodzi na to, że nie szukałem dość wnikliwie ukrytego uroku Belgradu. Następnym razem. Rano staramy się wcześnie wyjść na trasę, zaopatrzeni przez Alexa w pudełka po pizzy do robienia tabliczek przy autostradzie. Na drodze do autobusu podmiejskiego staje nam tylko jeden sms: "Kris, zapomnieliście z mojego mieszkania tableta. Alex"
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaXo8b6lFfRLM3pTUC4n2_1fgml9tnutBwgx7IeBCx2vU5OTO7d30twU3obr4IbQ9IMTZ6hRjiuCNDuXEZMqp4K1LyOnmmwXLsI06H7JtkaR2u1VDOkgPU8uZ3RgmHa4TTNuuC5oYiojyv/s1600/british-flag.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz