UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

środa, 11 grudnia 2013

Błąkanie po Bałkanach



Rozpędzone auta metr od nas, tuż za barierką autostrady. Idziemy może już z 30 minut, żadnego miejsca, żeby ustawić się ze tabliczką "Slovenia" - autostrada wypada prosto z zabudowań Zagrzebia, więc pozostaje albo stać na ulicy w mieście, albo... no właśnie. Kolejna autostrada i kolejna frustracja, że nie ma gdzie łapać. Rośnie zrezygnowanie, w takim tempie nie doczłapiemy się do Hiszpanii.

Trzy dni temu na wylocie z Belgradu było podobnie. Niby podążamy za radami z Hitchwiki, ale we wskazanej lokalizacji także nie ma dogodnego miejsca, żeby mknący kierowca mógł przeczytać tabliczkę "Croatia", a co dopiero się zatrzymać. Dani najpierw cieszy się z nowej dla niej sytuacji łapania stopa, ale po godzinie czar pryska, zaczynamy kilkukilometrowy marsz do bramek wjazdowych. Na nasze szczęście po kilkuset metrach na poboczu zatrzymuje się serbski kierowca. Z bułgarskim Dani Serbia staje przed nami otworem.

Pierwszy błąd: Nie będziesz brał krótkich stopów

Entuzjazm i ulga łamie pierwsze przykazanie - kierowca podrzuca nas ok. 20 kilometrów do bramek zjazdowych na Ruma i Novi Sad. Tam już utkykamy na dobre, jako że główny ruch na Chorwację idzie kilkanaście kilometrów i dwa zjazdy dalej...

Drugi błąd: Nie będziesz zbaczał z obranej trasy

Po kilku godzinach porzucamy nadzieję na ten kierunek i niemal od razu łapiemy stopa do Novi Sad. Od kierowcy dostajemy mapę Serbii, od jego matki (?) paczkę ciasteczek. Nie wygląda to tak źle...

Trzeci błąd: Nie będziesz włóczył się po pustkowiach, kiedy masz do przejechania 3000 kilometrów

Bačka Palanka - pierwszy nocleg na trasie, przy granicy z Chorwacją. Lądujemy w nocy, znajdujemy w miarę dobre miejsce na namiot na obrzeżach jakiejś fabryki. W sam raz, żeby rano przekroczyć granicę na Dunaju.

- Czy ma Pan papiery na tę gitarę? Trzeba wypełnić formularz...

Robię wielkie oczy. Na gitarę? Na granicy nie sprawdzają nam plecaków, ale czepiają się gitary? To nie dzieło sztuki, zapłaciłem za nią 100zł na portalu aukcyjnym... z przesyłką. Dani macha do mnie z oddali przezroczystą reklamówką z kupionym za ostatnie dinary chlebem. Zgrywam głupa i w końcu oddalam się. W końcu nie znam serbskiego. Gitara też nie.


Tego dnia jest podobnie ze stopem. Ilok, Vinkovci - wszędzie utykamy do momentu utraty nadziei. Jak się okazuje, krańców świata jest więcej niż jeden, i niektóre z nich leżą pośrodku kontynentu, Do tego w Županja znowu autostrada (wracamy do trasy Belgrad-Zagrzeb).

Absurd naszego objazdu:



Zero miejsca na poboczu, wszędzie zjazdy, wjazdy, znaki z przekreślonym AUTOSTOP. Rośnie obawa przed mandatem, no ale nie ma wyboru.



Ludzie dobrzy, tylko infrastruktura...

- Wskakujcie, tutaj nie mogę się zatrzymywać! - rzuca kolejny kierowca. Moją uwagę przykuwa plakietka jakiegoś rodzaju specjalnej chorwackiej policji, bujająca się przy desce rozdzielczej. Pułapka na stopowiczów?

Zmieniamy się z Dani na tylnym siedzeniu, teraz moja kolej odpłynąć w sen. Budzę się, gdy zajeżdżamy pod stację kolejową. Kierowca (wstyd przyznać, ale nie pamiętam imienia) wysiada, za moment wraca z biletami na pociąg. Okazuje się, że mieszka pod Zagrzebiem, ale stąd kursuje kolej podmiejska do stolicy... Ludzka bezinteresowna dobroć obezwładnia nas, cała złość na drogę i trudności w łapaniu autostopa momentalnie znika.

Ale teraz jesteśmy znowu na poboczu A3 wychodzącej z Zagrzebia. Już około trzy godziny zmarnowane, licząc dojazd tramwajem i autobusem za miasto, a nawet kciuka nie wystawiliśmy. Nie ma gdzie... zawracamy, rozważamy jaki będzie koszt autobusu. Zmęczeni, sfrustrowani i senni wspominamy jeszcze wczorajszy nocleg w namiocie w parku, jakieś 10 minut od ścisłego centrum Zagrzebia.

Jeszcze jedna zatoczka, przed zjazdem na A2 biegnącą na północ Chorwacji.

- Spróbujmy, piętnaście minut. - mówi Dani. - Potem wracamy do stacji autobusowej.

Siadam na poboczu, na odwrocie mapy Serbii smaruję SLO. Nie dane mi było dokończyć L, kiedy Dani zatrzymuje samochód. Wsiadamy, coś próbujemy po chorwacko-angielsku. Granica? tak do granicy. Sukces!!!

Tak lądujemy w Krapinie, tuż przed słoweńską granicą, tyle że w kierunku na Maribor... Jesteśmy dalej od Ljubljany, niż byliśmy tego samego dnia rano. Marzenie o Hiszpanii dosłownie się oddala, rośnie napięcie, we mnie dodatkowo spotęgowane poczuciem odpowiedzialności za całokształt włóczęgi. Żadnych autobusów ani pociągów, w jakimkolwiek kierunku naprzód. Ostatnie kuny wydaliśmy z nadzieją, że już nie będziemy potrzebować tej waluty. Bankomaty nie działają, a w tej chwili jedyne, czego chcemy podczas gdy zapada już wieczór na tym kolejnym z krańców świata, to wypić zimne piwo i przemyśleć dalszy plan.

W końcu udaje się - jest działający bankomat, obok bar, nawet piwo jest. Odkładamy na moment ciążące plecaki, siadamy na zewnątrz, otwieramy butelki, kiedy nagle słyszymy:

- Witam, nazywam się Heinz Guderian, dowódca Panzergruppe.

środa, 4 grudnia 2013

Belgrad - trzy razy deszczowo




Trzy toboły to zdecydowanie zły sposób pakowania, obiecuję sobie, że to drugi i ostatni raz tak wyjeżdżam. Na plecach 60 litrów, przy pasie torba z całym sprzętem fotograficznym, a w ręce pokrowiec z gitarą. Droga z dworca w Belgradzie do Studenckiego Parku nie jest długa, ale gdy jest pod górę, pada deszcz, na zegarku 23-cia, w kieszeni dwa pogniecione papierki sumują się do 20 dinarów (0,70 pln) i nie zna się miejsca, gdzie spędzi się bieżącą noc, to jakoś człowiekowi na dokładkę zaczynają toboły przeszkadzać.

A kiedy jeszcze dwa dni temu w eleganckiej koszuli z kołnierzykiem prowadziłem szkolenie biznesowe we Wrocławiu, takie problemy były nie do pomyślenia... Pół godziny po ukończonym treningu siedziałem w samochodzie Tomka w drodze do Budapesztu. Teraz koszula leży złożona na dnie plecaka - ważyć nic nie waży, a zawsze może się przydać.

- Nie masz gdzie przenocować w Budapeszcie? Nie ma problemu, stary, przecież nie będziesz się błąkał po nocy! - rzucił Tomek piętnaście minut po tym, jak się poznaliśmy. Blablacar łączy. Wielkie podziękowania!

A teraz kolejna deszczowa noc, marzę o usłyszeniu podobnego zdania w Belgradzie, 350km dalej. Telefon do Alexa, powiedział, że jest na spotkaniu Couchsurfingu właśnie w Studenckim, do którego zmierzam. Alex - Holender piszący w Belgradzie doktorat o... couchsurfingu.

Odnajduję couchsurferów schowanych przed deszczem pod jednym z budynków, razem z resztą lokalnej młodzieży. Z ulgą słyszę, że Alex może przenocować mnie dzisiaj, a także jutro znajdzie u siebie miejsce dla mnie i dla Dani - przyjeżdża nocnym z Sofii, Belgrad jest punktem, w którym zaczynamy naszą wrześniową włóczęgę. W tym miejscu wielkie dzięki dla Alexa i Dejana, jego współlokatora!

Kolejnego dnia jestem na nogach o 6, żeby odebrać Dani z dworca. Pociąg, jak zwykle, spóźniony godzinę. Widać tak nadrabiają przesunięcie czasowe między Bułgarią a Serbią. Na sennej stacji ekipa telewizyjna robi reportaż - może właśnie o opóźnieniach pociągów?

Ogromna radość, kiedy znów widzę Dani, wysiadającą z pociągu. Trzy tygodnie ciężkiej pracy w Polsce (5 treningów i ciągle toczący się projekt marketingowy) sprawiają, że wydaje się to być wiekami. Od teraz ruszamy już razem. Przeglądamy na jej nowym tablecie aplikacje, które mają pomóc nam w podróży i stwierdzam, że to jednak pomocne urządzenie. Komputer się nie umywa do tej poręczności.


Po śniadaniu z Alexem ruszamy zwiedzać Belgrad. W mniejszym i większym deszczu. Kalemegdan - wielka twierdza na styku Savy i Dunaju - obrazuje, jak istotnym punktem na mapie Europy był Belgrad. Podobnie jak brak wiekowych budynków. Miasto przechodzące przez wieki z rąk do rąk, na styku dwóch światów i trzech religii, było sukcesywnie niszczone i odbudowywane na nową modłę. Ciężko mi odnaleźć ukryty urok, o którym tyle opowiadał mi Geert, któremu w tym roku pomagałem w organizacji zawodów autostopowych z Utrchtu do Sofii, czy Tamara, która tu mieszka i pracuje. Jestem tu trzeci raz w przeciągu roku, trzeci raz w deszczu, trzeci raz ciężko mi się zanurzyć w tym mieście.





 - Nie byliście w Crkva Ruzica w Kalemegdanie? - Tamara nie kryje zdziwienia. Siedzimy w Blaznavec, barze do którego pierwszy raz mnie zabrała poprzednim razem. - To bardzo ciekawy kościół, z kandelabrami zrobionymi z łusek i mieczy...

Wychodzi na to, że nie szukałem dość wnikliwie ukrytego uroku Belgradu. Następnym razem. Rano staramy się wcześnie wyjść na trasę, zaopatrzeni przez Alexa w pudełka po pizzy do robienia tabliczek przy autostradzie. Na drodze do autobusu podmiejskiego staje nam tylko jeden sms: "Kris, zapomnieliście z mojego mieszkania  tableta. Alex"

English version - The Old Long Road