UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

środa, 26 czerwca 2013

Shte vidim


Niby przygotowuję się do najdłuższego dotychczas wyjazdu, ale wśród nawału bieżącej pracy zupełnie niezwiązanej z tym tematem przygotowania są nieco kulawe. I jak zacząłem o tym myśleć, to doszedłem do kilku refleksji.

Nie potrafię czytać przewodników – po trzech stronach zasypiam. W jakiś niepojęty dla mnie sposób przewodniki wynaturzają w moich oczach całe sedno podróżowania, tak, że nic nie pozostaje z fascynującego doświadczenia odkrywania nieznanego, codziennej niespodzianki i co wieczornego zaskoczenia. I dziwi mnie trochę, że coś tak mocno osadzonego w temacie podróżowania jest mi jednocześnie tak bardzo obce i nieprzystępne. Może właśnie przez owo zbyt łatwe i zbyt szybkie odsłanianie tajemnicy, odzieranie z resztek pozorów sensu wyjeżdżania. Z resztek dziecinnych marzeń małego chłopca o byciu odkrywcą, nie chcącego się pogodzić z okrutną prawdą, że wszystko już zostało odkryte i opisane.

No tak, musiał się w końcu pojawić Danilo Kiš. „Podróżować znaczy żyć” – napisał w roku 1958, powtarzając słowa Andersena, ale w jego wykonaniu miały całkiem nowy sens. „Rozkład jazdy na liniach autobusowych, okrętowych, kolejowych i lotniczych” w projektowanej przez jego ojca skończonej i doskonałej wersji miał opisać, ba!, miał odwzorować w postaci jednostek czasu i odległości cały świat. Wolne miejsca między godzinami odjazdów i dystansami wypełniała cała dotychczas zgromadzona wiedza na temat lądów i wód, kultur i cywilizacji, historii i geografii, zaczerpnięta ze wszystkich możliwych dziedzin, począwszy od alchemii, a skończywszy na zoologii. Gdyby ta księga powstała, wszystkie podróże stałyby się zbędne. Zastąpiłaby je lektura. (…) Siedziałbym w domu, wiedząc, że to, co zobaczę, będzie tylko kopią, nędznym odbiciem jakiegoś podrozdziału czy akapitu wszechświatowego rozkładu.
- Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag

Skrajnym podejściem do tego jest to, co w romantycznym uniesieniu zrobił Chris McCandless, jadąc na Alaskę wyrzucając mapę, chcąc poczuć się jak na nieodkrytej i nieopisanej ziemi. W chwili kryzysu przypłacił to marzenie życiem, umierając z głodu odgrodzony przez rwącą wiosenną Teklanikę, nie wiedząc, że niedaleko jest stara przeprawa promowa.

Po drugiej stronie są ludzie wnikliwie przygotowujący się do wyjazdu, studiujący przewodniki, portale internetowe, książki, albumy ze zdjęciami, szukający ciekawostek. Starający się poznać kraj i jego mieszkańców jeszcze przed pierwszym krokiem w ich stronę. De facto zaczynają podróż w inny sposób - wpierw głową, później dopiero w wymiarze fizycznym i na koniec zmysłami.

Ja tak nie umiem i trochę po stasiukowsku to odkrywanie "intelektualne", pozazmysłowe, zostawiam na później.

Lubię jeździć do krajów, o których wie się tak niewiele. Potem wracam i wynajduję jakieś książki, wypytuję ludzi, zgarniam na kupkę okruchy informacji i sprawdzam, gdzie naprawdę byłem. Guzik z tego wychodzi, bo wszystko staje się jeszcze bardziej obce i przypomina sen śniony wewnątrz snu.
- Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag

Planowanie wyjazdu koncentruje się u mnie na liście sprzętu, kilku pomysłach, liście 40 przydatnych słów (nie zwrotów), kilku sugestiach kulinarnych. W zeszłym roku te informacje o Bałkanach wydrukowałem sobie na trzech kartkach. Słowenia, Chorwacja, Czarnogóra, Albania, Serbia, Macedonia, zamknięte i streszczone na trzech kartkach, o zgrozo. Jechałem jako ignorant, świadomie wybierając bardzo ograniczoną wiedzę.

Natomiast czasem warto dysponować kilkoma podstawowymi informacjami na temat kraju, do którego się jedzie – bo świat maleje i ujednolica się, a to, co charakterystyczne, jest spychane w nieubłaganą i niepoznaną przeszłość przez to, co wszędzie jest takie samo. Czasem trzeba się naszukać, żeby trafić na to, co albańskie, rumuńskie czy bułgarskie i nawet mieszkańcy tych krajów czasem nie pomogą. Po przybyciu do Bułgarii Mitko zapytał się mnie, co chciałbym zjeść. Bez wahania otworzyłem zeszyt z notatkami i powiedziałem: Banicę. Naprawdę?! Lubisz to?! To straszne gówno. I wbrew moim protestom zamówił mi pizzę. Nieubłagane ujednolicenie świata.

Dlatego czasem staram się przemóc niechęć i zdobyć chociaż kilka informacji, które pozwolą mi się zahaczyć w tamtejszości jeszcze przed przybyciem. Jednocześnie może gonię za czymś, co już nie jest tamtejszością, a jakimś wspomnieniem po niej?

I w takich chwilach żal mi przyszłych pokoleń, bo co zostanie dla nich? Czy będzie jeszcze jakikolwiek sens wyjeżdżać, tylko po to, żeby trafić do domu – tylko 1000 kilometrów dalej?

Podobnie jest tym razem. Mam dwa miesiące – wiem, że na początku września muszę być w Polsce. Wiem, że chcę odwiedzić przyjaciół w Rumunii, wyruszyć z nimi w Fogarasze lub Retezaty. Wiem, że odwiedzę przyjaciół w Sofii i chcę wybrać się w Rodopy, zobaczyć Starą Płaninę i Plovdiv. Nic nie czytałem o tych górach ani o tym mieście – tylko słyszałem kilka legend i strzępów informacji. Świadomie nie chcę tego składać w całość, żeby mieć przyjemność codziennie trafiać na zagadkę, na nieodkryty (dla mnie) kawałek ziemi i być zaskakiwanym. W nieuniknionej konsekwencji tego podejścia ominąć kilka ważnych miejsc czy smaków, o których nie udało mi się dowiedzieć, stwarzając sobie preteksty, by gdzieś jeszcze wrócić lub by pozostawić je w sferze nigdy już niewykorzystanych okazji.

Co poza wymienionymi krajami i pasmami górskimi? Zobaczymy. Stąd bułgarski zwrot w tytule – „zobaczymy”. Gromadzę sprzęt, który pozwoli mi jechać, nie ustalając z góry w którym miejscu skręcę w prawo, które odwiedzę, a które pominę, a w którym wreszcie dopadnie mnie chwila, że czas już wracać. I takie podejście shte vidim jest dla mnie podstawą podróży. Może to właśnie odróżnia włóczęgę od wyjazdu? Pozostawienie sobie dostatecznie dużo miejsca na zaskoczenie, na błędy i na stracone okazje a także na korzystanie z tych zupełnie nieprzewidzianych.

Notabene, bułgarskiego też zacząłem się uczyć dopiero po powrocie. Może bez samodzielnego odkrycia i pokochania czegoś nie jestem w stanie podejść do kraju, kultury, historii? Może w arsenale pozostaje mi tylko wstępne otaksowanie wzrokiem i nie bazująca na niczym konkretnym decyzja, że warto umówić się na pierwsza randkę?


sobota, 15 czerwca 2013

Pełny plecak. Co zabrać w długą podróż?

ekwipunek jeszcze przed wielotygodniową weryfikacją przydatności

Dziś skończył mi się ostatni słoik lutenicy, co oznacza że zbliża się czas wyjazdów na południe. A skoro zbliża się czas wyjazdów, to ostatni czas na uzupełnienie ekwipunku. Spojrzenie w przyszłość - szukanie odpowiedzi na pytanie: co zabrać? - nieodłącznie ściąga spojrzenie w przeszłość. Od kilkunastu wyjazdów robię szczegółowe listy tego, co zabieram, a po powrocie oceniam co mi się przydało i modyfikuję je odpowiednio. Specyfika długiego podróżowania wymaga lekkiego plecaka, więc nad każdym wyborem długo się zastanawiam.

Na pewno mistrzem minimalistycznego pakowania się nie jestem, ale może komuś przyda się moja lista do stworzenia własnej? Albo może ktoś mi podpowie jakieś własne patenty, o których dotychczas nie pomyślałem!

Podstawowe założenia to:
- redukuję wagę do minimum, zwykle kosztem wygody
- nie muszę wyglądać szczególnie elegancko
- biorę mało ubrań, kosztem częstego ich prania

1. Plecak
Osprey Kestrel 48 - to na ogół wystarczający litraż, poza sytuacjami kiedy musiałem górskie buty wrzucić do środka, a jeszcze dopełnić go zapasami na 3-4 dni w górach i wodą. Natomiast Osprey to dla mnie czołówka jeśli chodzi o przemyślenie i wygodę plecaków - troki boczne, wiele kieszeni, świetny system nośny - a to najważniejsze. Najwyższa półka. Koniecznie z pokrowcem przeciwdeszczowym. 2150g.


Spanie:

2. Śpiwór
Fjord Nansen Finmark - lekki i zupełnie wystarczający na Południe, nawet w górach. 900g.

3. Karimata
Wygodniejsze i lżejsze niż mata samopompująca, tylko przeraża wielkość tuby przyczepionej do plecaka. 200g.

4. Namiot
Fjord Nansen Tordis I - rewelacja. Testowałem go w zeszłym roku i jestem kompletnie zakochany w tym namiocie - bardzo przestronna, szybka w rozstawianiu i wytrzymała jedyneczka. Może niektórzy radzą sobie z namiotem z Tesco, ale z dyskontów to sobie można kupować spodnie (zresztą mam), a nie sprzęt któremu mamy zaufać. 1900g.


Ubranie:

5. Kurtka
Fjord Nansen Telemark - membrana, niska waga, wysoka garda, wentylacja pachowa. Więcej od kurtki nie chcę, Telemark sprawdza się świetnie. 500g.

6. Spodnie
Dwie pary spodni szybkoschnących z odpinanymi nogawkami - po co zabierać krótkie spodnie i długie osobno? Rewelacyjne Jack Wolfskiny i jedne za 50zł z Tesco. 700g.

7. Podkoszulki
Ważne żeby były oddychające, szybkoschnące i jasne. Ja używam 3 sztuk kupionych w Intersporcie za 30zł/szt., wystarczają wyśmienicie i nie żal jak się podrą. 450g.

8. Bielizna
Fjord Nansen Osen - dobrze odprowadzają wilgoć, szybko schną - czego chcieć więcej. 180g.

9. Skarpetki
Używam tzw. trekkingowych - warto zainwestować w komfort stóp. 180g.

10. Polar
Fjord Nansen Storm X-Block - kolejna rewelacja. Wentylacja pachowa + nieprzewiewność. To moja jedyna bluza na wyjazdy, wystarcza. 780g.

11. Czapka
Zamiast czapki buff na głowę. Lekkie, wielofunkcyjne, nie żal. 30g.

Obuwie:

12. Buty trekkingowe
Meindl Softline - wygodne, przewiewne, z membraną w razie deszczu. O wytrzymałości powiedziałbym wiele złego, po 3 miesiącach już je szyłem. Natomiast nie ma co oszczędzać na butach, to oprócz plecaka, namiotu i śpiwora najważniejsza część ekwipunku. Ważne, żeby były też lekkie na tyle, że spakowane do plecaka nie przeszkadzają. 1000g.


13. Sandały
HiMountain Nevis - rozpadają się po 3 tygodniach. Za to są tanie i lekkie - więcej nie potrzeba. 200g.


Kuchnia:

14. Palnik + butla
Optimus Crux Lite + butla 125g, wystarczają a w razie czego można spróbować dokupić butlę. Trzeba zwrócić uwagę, żeby był lekki i odpowiadał najpopularniejszemu systemowi butli - na moje rozeznanie jest to GoSystem, natomiast warto sprawdzić jaki system jest bardziej popularny w rejonie, w który się wybieramy. 200g.


15. Sztućce
Spork połamał mi się po tygodniu. Polecam prostą łyżkę, z aluminium żeby było lżej. Odzwyczajam się od widelca na czas podróży - jest zbędny.

16. Nóż
Jeździłem z ładną Muelą, została w Chorwacji. Obecnie używam scyzoryka Victorinox z uwagi na to, że ma w sobie też otwieracz do konserw i korkociąg. Za to bardzo niewygodnie się czyści z pasztetu, muszę przemyśleć to rozwiązanie.

17. Miska
Dwie miski aluminiowe, jedna wchodzi w drugą. Może dwie to trochę luksus, ale trudno - kulinarne szaleństwo. 100g.

Higiena:

18. Ręcznik
Fjord Nansen Tramp - szybkoschnący, przez tyle tygodni mi nie zapleśniał chociaż w różnych warunkach podróżował w plecaku.Gdyby jeszcze był ciemny, byłaby to perfekcja. 100g.

19. Kosmetyki
Wszystko zminiaturyzowane - mały żel 2w1, koncentrat pasty (Ajona, do dostania w aptece), mały dezodorant. Maszynkę wożę, ale lusterka już nie - korzystam z hostelowych albo w łazienkach ogólnie dostępnych. Unikam sprowadzenia na siebie 7 lat nieszczęścia.

20. Szczoteczka do zębów

Inne wyposażenie:

21. Czołówka
Petzl Myo RXP - poszalałem, kupując coś o jakości znacząco przewyższającej moje potrzeby. Niestety, odbija się to negatywnie na wadze. Ale latarka rewelacyjna i jak na razie niezawodna. Dlaczego czołówka, to chyba w dzisiejszych czasach nie trzeba tłumaczyć. Ktoś jeszcze używa tradycyjnych latarek? 175g.

22. Kompas

23. Zapałki
W woreczku strunowym

24. Zapasowe sznurówki

25. Gumki recepturki

26. Worki na śmieci

27. Papier toaletowy

28. Marker
Do pisania na kartonach na stopa.


29. Mapa
Ciężkie to i nieporęczne, ale trudno coś poradzić. Woziłem zarówno mapy górskie, jak i poglądową mapę Europy do planowania trasy - teraz zrezygnuję z tej ostatniej.

30. Gaz pieprzowy
Ostrożności nigdy za wiele. Nawet jeśli realnie nie pokonamy sfory psów gdzieś w środku gór, to gaz w ręce dodaje odwagi i pozwala opanować strach i działać racjonalnie.

31. Zeszyt i długopis
Zawsze w bocznej kieszeni, do podróżnych notatek - zapisywania wrażeń, przemyśleń, istotnych informacji, ulic, nazwisk, telefonów, godzin odjazdów autobusów, cytatów, informacji z rozmów w autobusach. Wspaniała pamiątka.


32. Apteczka
Jeden z największych problemów. Co zabrać, żeby było lekko, ale i bezpiecznie? Na pewno bandaż elastyczny, coś do odkażania - woda utleniona w żelu. Sprzęt do operowania - penseta i małe nożyczki, do tego gaza. Ibuprom, węgiel. Krem UV i - najczęściej używany artykuł - pomadka ochronna do ust. W górach nieodzowna - dla mnie. 200g.

33. Plecaczek
Fjord Nansen Jeran - czasem niezbędny, żeby nie wychodzić na miasto z całym sprzętem. Czasem potrzebny, żeby wypełnić go dodatkowymi zapasami i przytroczyć na zewnątrz dużego plecaka. Składany i lekki. 100g


Sprzęt foto - o tym może innym razem, ale wybitnie ekspertem nie jestem, cały czas dobieram odpowiedni dla siebie wariant. Targam lustrzankę, ale mam wrażenie, że warto.


Elektronika - woziłem tylko telefon z wifi, ale w tym roku zabieram ze sobą lekkiego netbooka (1000g).

Ogółem: ok. 10kg na plecach - nie liczę części ubrania na sobie. Plus sprzęt fotograficzny i jedzenie, woda. Może robi się ciężko, ale jesteśmy samowystarczalni - dom, garderoba, kuchnia i spiżarnia jest całkowicie na plecach, pozostało wyjść do ogródka!


To, że coś się nie znalazło w tym zestawieniu, nie gwarantuje że nie jest to potrzebne. Albo że nie będzie to potrzebne Tobie akurat. Natomiast to, że nie ma w zestawieniu wielu nowoczesnych bajerów i gadżetów (składane kubki, camelbak, miniaturowe toporki, rozkręcane saperki) - wiele z nich miałem, zabrałem na krócej lub dłużej i na zawsze wykreśliłem z list. Zrezygnowałem też z kilku rzeczy prosto zastępowalnych - linka, zapasowe baterie do czołówki, kropelka, zestaw do szycia. Cały czas pracuję nad redukcją wagi i rezygnacją ze zbędnych rzeczy.

piątek, 7 czerwca 2013

Bergamo - nie tylko lotnisko w drodze do Mediolanu


Jest 6 rano, przejmująco zimne powietrze budzi mnie z i tak często przerywanego snu. A może to nie zimno, ale to poczucie niebezpieczeństwa, kiedy nocuje się bez dachu nad głową, w miejscu znalezionym piętnaście minut przed złożeniem głowy na poduszkę (poduszkę?), na dodatek jakieś 30 metrów od parkowej ścieżki. Zmysł, który jeszcze dotychczas nie dał mi wpaść w jakieś poważniejsze kłopoty noclegowe.

Podnoszę się z gazet, ułożonych na trawie pod drzewem. Pomysł Natalii, zresztą wyśmienity, bo śpiwór nie zawilgotniał mi jakoś bardzo od gleby. Pomysł o tyle bardziej ironiczny, że gazety bezpłatne w Bergamo dotyczą zakupu nieruchomości... Może nie mieliśmy czterech ścian, ale własną podłogę we włoskim miasteczku tak.



Tak trzeba sobie radzić z niewielkim bagażem w Wizzair i brakiem możliwości zabrania namiotu na pokład. Niestety żadnego coucha nie udało nam się na czas załatwić, a za wynajęcie miejscówki zapłacilibyśmy tyle co za bilet lotniczy w dwie strony.

Dlaczego ludzie grodzą wszystko, do czego tylko uda im się zdobyć prawo? Miejsca na rozłożenie gazet szukaliśmy bardzo długo, trochę tracąc już nadzieję, że w ogóle pójdziemy tej nocy spać. Wszystko zamknięte, zagrodzone, na kłódkę, na klucz, na szlaban. Nadmiar miejsca, a przecież nasze skromne śpiwory nikomu by nie wyrządziły żadnej krzywdy.


Bergamo - opis przewodnikowy

Z Bergamo pierwszy raz spotkałem się w książce Marzeny Filpczak "Tanie latanie", gdzie odniosłem wrażenie, że autorce wręcz bardziej się tam podobało niż w samym Mediolanie - w pamięci został mi opis wąskich brukowanych uliczek wieczorową porą (no ale gdzie tego we Włoszech nie ma?). Mimo wszystko, kiedy z Natalią kupowaliśmy bilety lotnicze hasłem wyprawy było "lecimy do Mediolanu!".

Mam słabość do małych miasteczek, w których pozornie niewiele się dzieje. Gdzie jednym autobusem jesteśmy w stanie dokonać całego przekroju miejscowości, nie tracąc rachuby w liczbie przystanków. Może dlatego Bergamo stało się dla mnie o wiele bardziej imponującą destynacją niż Mediolan, pełen obcych, turystów, składowanych hałdami śmieci, hałasu i ruchliwości. Bergamo oferuje zupełnie coś innego.



Na przyjeżdżającego czyha widok murów Citta Alta, od razu wskazujący, gdzie kryje się potęga miasta. Dla budowy ponad 6-kilometrowych murów wyburzono solidny kawał miasta, a projektowane koszty budowy ponad 20-krotnie przewyższyły projektowane wydatki, zabierając z kieszeni Wenecjan pokaźną sumkę. Takich zmian w kosztorysie to nawet najbardziej popierane projekty unijne chyba by nie przepchnęły.

Mury otaczają imponujące wzgórze, na które prowadzi pajęczyna poskręcanych uliczek, w których można kluczyć do zupełnego zagubienia, gdyby nie jedna wskazówka - zawsze w górę. Tak więc idziemy, zawsze w górę, w ciągu kolejnych dni poznając chyba każdą z dziesiątek dróg dojścia od samego dołu.




Na szczycie czeka senny - przynajmniej na początku listopada - plac. Gołębie nic nie robią sobie z tego, że stanowią sztampowy element krajobrazu, wygodnie im z tym. Pan w średnim wieku przystaje, żeby poczytać gazetę. Obok przyklęka chłopak, wyjmuje z futerału gitarę. Uwielbiam spędzać godziny na obserwowaniu takiego powolnego rytmu ludzi przepływających przez serce miasteczka. Bergamo nadaje się do tego doskonale.



Co zjeść

Pizzę, oczywiście. W Bergamo jadłem najpyszniejszą pizzę w życiu, kompletnie niepodobną do naszych pizz. Ilość i płynność sera nieporównywalna absolutnie z niczym. Fakt, kosztowała krocie na wagę - ale warto było.


Co wypić

Włochy, jak wszystkie ciepłe południowe kraje, kojarzą mi się z winem - i większości znajomych również. Dopiero za piątą moją wizytą we Włoszech, a drugą w Bergamo, Andrea goszczący mnie na couchu przedstawił mi inne trunkowe oblicze Włoch - amaro. Likier sporządzany na ziołach, wywodzący się (a jakże) z górskich klasztorów, stosowany jest na wszystko, kieliszeczek po posiłku. No może dwa.


Może wynika to ze swoistego kontrastu z pobliskim i bardziej sławnym sąsiadem. Może wcale Bergamo nie jest tak spokojne i przyjazne, na jakie wygląda? Mam tylko 5 porozrywanych wydarzeniami dni spędzonych tam, żeby to ocenić. Dla mnie pozostaje to niezwykle atrakcyjne i kolorowe miasteczko, nie tylko lotnisko w drodze do Mediolanu czy punkt przesiadkowy w drodze dalej.

Praktyczne informacje:
- najpyszniejsza pizza do kupienia na wagę przy Via Gombito, na zachód od Piazza Vecchia. Wystawy nie da się przegapić... ;)
- w miarę rozsądne ceny za amaro w Citta Alta możemy znaleźć na północnym końcu Via Salvecchio
- informacja turystyczna przy dworcu kolejowym i autobusowym, za McDonaldem
- pyszna i tania kawa w kawiarni (nawet jak na polskie zarobki) - 1 euro, praktycznie wszędzie
- wifi w całych Włoszech to jakiś ponury żart, na darmowe (np. McDonald, turystyczne) trzeba się rejestrować z użyciem włoskiego numeru. Trzeba tankować wifi po kawiarniach
- tanie połączenia w góry - autobusem w Orobie, lub pociągiem do Lecco (góry + ogromne jezioro)
- jeśli jednak chcemy dostać się do Mediolanu, to zarówno koleją, jak i autobusem kosztuje to około 5 euro
- Orio al Serio (lotnisko w Bergamo) jest jednym z głównych hubów wylotowych tanich linii w kierunkach wschodnich i bałkańskich - warto zerkać na połączenia z przesiadką w Bergamo