UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

niedziela, 14 sierpnia 2011

Jeseníky


Są drogi, które tylko łączą ze sobą domy,
Są drogi, które same z czasem stają się domem
- Paweł Czekalski, Fala za falą

Najpierw szukałem drogi przez Czechy do Pragi, w końcu spodobał mi się koncept pozostania w samych  Jeseníkach na trochę. Gdańsk-Wrocław-Opole-Nysa-Głuchołazy, trzy pociągi i autobus i można ruszać, nie zamierzałem oszczędzać nóg – jakieś 130 km. Solidna wyprawa na przetestowanie nowego sprzętu, przede wszystkim jedynki i plecaka o znacznie mniejszym niż dotychczas brałem litrażu. Mniejsza o trasę, kto zainteresowany to mogę opowiedzieć inną razą, zapraszam też do GALERII.


Łowca świtów
Tryb wędrowania wyznaczony przez światło poszerzyłem trochę, wstając tak by obejrzeć wschody słońca tam gdzie to możliwe. Pierwsza noc to odsypianie pociągu, ale potem Červená Hora, Vrbno pod Pradědem i Biskupia Kopa. Pszczoły zaraziły mnie konceptem łowienia świtów w górach jeszcze w czerwcu (Mogielica, Turbacz, Babia Góra) i jest w tym coś niezwykłego. Zachody są często dobrze widoczne, wiele osób je ogląda – piękne, ale nie rzadkie. Wschód słońca po 5 rano jest już trudno wyhaczyć choćby dlatego, że się nie chce wyczołgać z ciepłego śpiwora. Ale wschody bywają też kapryśne – zwijanie namiotu o 4 rano, marsz jeszcze w mroku na szczyt – i mgła, nic nie widać. Wschody uczą pokory i uczą próbować jeszcze raz, następnego dnia. Najbardziej żałuję, że niepogoda zastała mnie na Červenej Horze, bo wieczorem wyglądała bardzo obiecująco.


Minimalizm w górach
Zmniejszyłem swój podstawowy litraż z 75 do 48 – nie wiem jak wcześniej mogłem z tak wielkim i ciężkim plecakiem chodzić gdziekolwiek. Nie osiągnę co prawda minimum Wielorybowego, bo lubię sobie zjeść np. warzywo w górach, ale i tak spadek niezły. Na 5 dni samodzielnej wędrówki 48 litrów to aż za dużo i do swojej listy dołączyłem sporo rzeczy, których następnym razem nie zabiorę. Szczególnie za dużo żarcia wziąłem (standard), tak że paczka lembasów i pasztet wróciły ze mną do Gdańska. Część sprzętu została po drodze w śmietnikach. Części zabrakło (rękawiczki okazują się być przydatne przy marszu po odsłoniętej grani o 4 rano). Exp leci.

Niezupki
No i właśnie – zdrowe jedzenie na tyle, na ile to możliwe. Regularnie śniadania z warzywem, dźwiganym wytrwale na plecach (papryka, ogórek, cebula) – bo lubię i sprawia mi to przyjemność. 


Makaron własny nie zupkowy, puchy też wysokiej jakości. Nie da się totalnie zdrowo, za to da się z pewną dozą fantazji. Najpierw zużywałem bez sensu wzięty sos boloński w słoiku (nauka), ale potem: mielonka po chińsku z grzybami mun, podtopiony  ser wędzony w sosie słodko-kwaśnym z oregano. Zabawa, można się realizować w gotowaniu i w górach.


Budżet
Pięć dni to 200zł, z czego koszty zmienne (żarcie, butla) – 85zł. Reszta (transport, mapa i część sprzętu), czyli koszty stałe – 115zł, czyli tania skalowalność całej wyprawy do dwóch tygodni, trzech tygodni, miesiąca… Nie po samych Czechach oczywiście. Część powrotu stopem, z Opola tani bilet PKP. Akurat z tym to była pułapka, bo przesiadka w Częstochowie okazała się być załapaniem na specjalny pociąg podstawiany dla pielgrzymki – 10 godzin w pociągu a la skm z tłumem ludzi.

Samodzielność
Czemu sam? Bo jest wolność. Bo jest odpowiedzialność. Nie ma kogo się zapytać o drogę na szlaku, czy sądzi że teraz w lewo czy w prawo. Ale i nie trzeba się nikogo pytać gdzie wolałby iść. Nie ma kto poratować workiem na śmieci czy zapasowymi bateriami do latarki, jeśli się o tym samemu nie pomyśli. Nie ma z kim porozmawiać, ale nie ma i kto narzekać. Robi się miejsce na myśli, potok myśli w wędrówce, zasypiając, wstając. Będąc sam człowiek samego siebie poznaje bardzo dobrze. Oprócz tego, umiejąc wędrować samotnie nie jest się zależnym czy akurat znajdzie się ktoś chętny jechać w góry czy nie.


Wszystko ma swoje plusy i minusy, ostatnio byłem w górach z ekipą z 26 pGDW, teraz był czas na wędrowanie samemu. Samodzielnie i w pełnej wolności, a przecież o to chodzi. Żeby być tak samowystarczalnym, by móc wędrować samemu i czerpać z tego przyjemność. A potem dobrać kogoś – nie z potrzeby by z kimkolwiek iść, ale z chęci, że chce się z tą osobą dzielić wędrówkę po górach. Zupełnie jak z z życiem.