UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

niedziela, 16 marca 2014

Centrum szaleństwa - Karlukovo

Lewo: Prohodna Peshtera. Prawo: Peshtera Kontrabas

Wiszę na linie, jakieś 40 metrów nad skalistym podłożem Prohodnej. Nie zjeżdżam, tylko jestem opuszczany, zdany na łaskę i niełaskę Hristo i Dayany, w powolnej drodze na dno jaskini. Uparłem się, żeby móc fotografować w trakcie zjazdu, czego teraz trochę żałuję - zawsze jakoś człowiekowi lżej na duszy, kiedy trzyma przyrząd do zjazdu w swoich rękach, ma to iluzoryczne wrażenie kontroli nad sytuacją.


Kiedy patrzę w dół - przez obiektyw lub na własne oczy - zaczynam rozumieć, dlaczego mówi się, że Karlukovo przyciąga szaleńców. Nie tylko ze względu na znajdujący się tutaj szpital psychiatryczny, ale też (a może przede wszystkim?) ze względu na jaskinie. To jeden z najbardziej "podziurawionych" rejonów w Bułgarii, ponad 300 jaskiń przeróżnej wielkości, od 30-40cm wysokości do ponad 50 metrów. Ale w tej chwili myślę tylko o tym, żeby bezpiecznie postawić nogi na kamienistym dnie jaskini, i żeby w międzyczasie nie upuścić tego cholernego aparatu.

Zatrzymuję się na kilkanaście sekund. Nie wiem dlaczego przestali mnie opuszczać, podstępna psychika podpowiada wszystkie najgorsze scenariusze. Majtam nogami dla dodania sobie odwagi, próbuję sięgnąć po krótkofalówkę, dowiedzieć się jakie mają problemy na górze...

Wyobraźnia pracuje, na bardzo dobrej pożywce surrealistycznego otoczenia - ścian pokrytych zgniłozielonymi, rdzawobrązowymi i pleśniowoniebieskimi kolorami. Skały, które widziały i pamiętają zapewne niejedno. I niejednego, o którym już zawodna ludzka pamięć zdążyła zapomnieć.




Euforyczna radość i ulga przychodzą, kiedy wreszcie ląduję bezpiecznie na ziemi, odwiązuję linę. Opuszczony w dół przez jedno z "oczu Boga" puszczam powyższe - dosłownie - rozterki w niepamięć.

Oczy Boga - Prohodna Peshtera. Fot. Wiki Commons

Mnogość jaskiń w okolicy wsi Karlukovo idzie pod rękę z mnogością mniej lub bardziej prawdziwych opowieści i podań. W niektóre ciche noce do zabudowań na granicy wsi dobiega przerażający psi skowyt niechcianych zwierząt które zostały wrzucone do Psiej Jaskini. Oszalałe z głodu rozpaczliwie skomlą o ratunek, a gdy jej nie znajdują walczą między sobą o mięso jeszcze trzymające się kości "tego drugiego". Ile w tym prawdy a ile legendy ciężko stwierdzić, ale jeden z grotołazów, który przed laty opuścił się do Psiej Jaskini zaklina, że znalazł tam ślepego od wiecznej ciemności psa, którego przygarnął. Inni twierdzą, że znaleźli tam podejrzanie dużą liczbę zwierzęcych kości... ze śladami kłów użytych w bratobójczej walce o przeżycie.


Kolejna oznaka szaleństwa w rejonie Karlukovo - myślę, zamykając okno w schronisku "Peshteren Dom". Okno z widokiem na szpital psychiatryczny usadowiony po drugiej stronie rzeki. W ciągu przeszłych lat zanotowanych było wiele ucieczek ze szpitala, a jaskinie dały doskonałe schronienie dla zbiegłych pacjentów. Jeden z nich podobno nawet wrócił na łono społeczeństwa, szukając pracy, mieszkania, żony... Po kilku miesiącach stwierdził, że aż tak szalony to on nie jest i sam zgłosił się z powrotem do kliniki.


poniedziałek, 10 marca 2014

Bułgarsko-rumuńskie powitanie wiosny

Martenice w Veliko Tarnovo, sierpień 2013


Jest rok 680-ty, Bułgarzy rok wcześniej nadciągnęli z terenów dzisiejszej Ukrainy w rejon delty Dunaju, zakładając obóz warowny na nieistniejącej już wyspie Peuce. Zaniepokojony cesarz bizantyjski, Konstantyn IV wyprawia się z dwiema armiami - lądową i morską, by zażegnać niebezpieczeństwo najazdu. Bułgarzy pod wodzą chana Asparucha nie wydają walnej bitwy, ale bronią się w dobrze ufortyfikowanym obozie. Bagienny klimat źle wpływa na stan cesarza Konstantyna, który opuszcza front w celu kuracji podupadającego zdrowia. W szeregach bizantyjskiej armii rozchodzą się pogłoski, że cesarz zbiegł z pola walki, rozpoczyna się panika i dezercja kolejnych oddziałów. Chan Asparuch widząc taki obrót sprawy rzuca się z wojskami w pościg i w bitwie pod Ongala pokonuje wojska bizantyjskie. Aby powiadomić o tym główny obóz, wysyła gołębia z białymi nitkami przywiązanymi do nóżki. Gołąb w trakcie lotu zostaje trafiony strzałą, mimo to heroicznie dociera do obrońców z białymi nitkami, zabarwionymi także jego własną krwią.

Jaki to ma związek z wiosną? To jedno z podawanych (oczywiście przez Bułgarów) źródeł tradycji Martenic (rum.Mărţişor), obecnej w Bułgarii, Macedonii, Serbii, Rumunii i północnej Grecji. W pierwszych dniach marca obdarowuje się bliskie osoby wykonanymi z włóczki bransoletkami i gałgankami e kolorach białym i czerwonym, które obdarowana osoba powinna założyć na rękę lub przymocować do ubrania i nosić aż do ujrzenia pierwszych oznak wiosny - rozkwitającej brzozy lub powracającego z południa bociana. Niektórzy do tego dokładają jaskółkę, ale wiadomo, że jedna wiosny nie czyni.

Co należy zrobić po ujrzeniu pierwszych oznak cieplejszych dni - zdjąć bransoletkę i zawiesić ją na rozkwitającym drzewie, dzieląc się zdrowiem i szczęściem, jakim cieszyliśmy się przez czas noszenia bransoletki. Inną opcją jest włożenie bransoletki pod polny kamień i sprawdzenie po kilku dniach, czy odkryjemy pod nim jakieś stworzenie. Jeśli będzie to larwa, to czeka nas zdrowie i szczęście w nadchodzącym roku. Jeśli mrówki, to szczęście także nas nie ominie, ale pod warunkiem, że na nie zapracujemy. Gorzej w przypadku odkrycia pająków...

Dobry przyszły rok, jak i pewniejsze krótkotrwałe szczęście zapewnia nam jedna z wersji martenicy praktykowana w Rumunii, zakładana jako wisiorek z przyczepioną monetą. Po ujrzeniu wiosennego symptomu za monetę należy kupić czerwone wino i biały ser (kolory martenicy) i radośnie spożyć ku chwilowemu i przyszłemu szczęściu.

Powszechnie zwyczaj wiąże się z Babą Martą (rum. Baba Dochia), humorzastą staruszką będącą personifikacją nadchodzącej wiosny. Martenice są noszone w celu przebłagania staruszki i sprowadzenia ciepłych dni.

Według jednego z rumuńskich podań, syn Baba Dochii, Dragobete, poślubił dziewczynę wbrew woli matki. Rozsierdzona i przebiegła staruszka wysyła synową nad rzekę, by prała zabrudzoną wełnę tak długo, aż ta stanie się całkiem biała - podstępnie jednak wręcza jej jednak czarną wełnę. Załamana i zmarznięta od lodowatej wody dziewczyna rozpłakuje się, kiedy wtem zjawia się tajemniczy brodaty mężczyzna (sam Bóg w przebraniu) ofiarujący jej czerwony kwiat i poleca wyprać wełnę przy jego pomocy. Okazuje się to skuteczne i radosna dziewczyna wraca do domu. Baba Dochia słysząc opowieść stwierdza, że skoro rozkwitły już pierwsze kwiaty, to nadeszła wiosna, bierze więc swoje stado i rusza na wypas w góry odziana w 12 skór. Po drodze robi się jej coraz cieplej, więc zrzuca kolejne warstwy odzieży, jednak pogoda się niespodziewanie ochładza i zła Baba Dochia zamarza w górach.

Jeszcze inny rumuński zwyczaj mówi o 9 paltach, które Baba Dochia kolejno zrzuca. Palta oznaczają kolejne dni marca, od 1 do 9. Pod koniec lutego kobiety wybierają jeden z tych dziewięciu dni jako wróżbę - jaka pogoda nastanie tego akurat dnia, taka pomyślność czeka je w nadchodzącym roku.

I tak naprawdę do końca nie wiadomo, jakie są korzenie tego święta - rzymskie (celebracja 1 marca ku czci Marsa), trackie czy jeszcze inne. Najprawdopodobniej prawda leży pośrodku, czyli na tradycję złożyła się każda z kultur po trochu i po swojemu - ale stąd właśnie bogactwo sposobów na przyciągnięcie wiosny. Najważniejsze, żeby sposoby okazały się skuteczne!