UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

sobota, 25 lutego 2012

Beskid Żywiecki inaczej


Służbowo zaliczyłem targi sprzętu sportowego w Kielcach, a skoro Kielce, to żal nie pojechać dalej na południe… Więc w czwartek wieczorem odnajduję się w Katowicach, szybka wizyta w sklepie, knajpie i 21:00 dworzec PKP. Bilet w ręku, 7 godzin do pociągu. No to na miacho! Znowu poczucie, że nie mam planu, że nie wiem co się zdarzy, ale na pewno coś. Pełna swoboda na następny czas.

Ciekawe, jak niektóre miasta się poznaje w taki sposób plamisty. Jest dworzec PKP, z którego wypływają kolejne strużki na linii dworzec-sklep, dworzec-deptak, potem one łączą się miedzy sobą, ścieżki mieszają się, błąkając się ulicami zakreślamy całą plamę danego kwartału… I plama znajomości miasta rozlewa się coraz dalej i dalej, gwiaździście wokół serca dworca.

Grunt, że znalazłem się na deptaku, spotkana para wskazała mi, że warto posiedzieć w pubie Morrison Hotel – i mieli rację. Solidny pub, gdzie wiedzą co to gitarowe granie. Po pierwszej zamknęli, powrót na dworzec gdzie już gnieździło się kilku podróżnych i kilkunastu meneli, którzy przysiedli na chwilę/na noc na ławkach w poczekalni, ściskając torby z wszystkim co mają.

Zwardoń zasypany, dokumentnie. Na peronach ścieżki w głębokim śniegu. Na ulicach koparki i wywrotki. Ludzie pod sklepem odradzają iść w góry, ale ja zawsze muszę się sam przekonać. Transcendentalizm w takim niższym wydaniu.



I rzeczywiście, nie ma co. Szlaki zasypane, wyjdzie się poza główną drogę i po pas w śniegu, masakra. Wracam, spotykam radio Zet zablokowane na drodze, wypycham ich. Jest wywiad, poleciał na ogólnopolskim paśmie, jest sława. Za to ja jestem przekonany, że tym razem jednak warunki mnie pokonają, nic nie zrobię w takim śniegu. Jest jeszcze opcja cofnięcia się do Rajczy, Soblówka i tam w miarę przejeżdżonym szlakiem dojść do Rycerzowej. Tylko co dalej? Ale nawet przesiedzieć tam weekend byłoby ok, więc schodzę do PKP.



Na przystanku pasztet, jakieś głowy i plecaki majaczą za wałem ze śniegu. Okazuje się, że to kurs przewodnicki SKPG Kraków, też wybierają się w góry, na Wielką Raczę. Zaproponowali, żebym się przyłączył, czemu nie? Samodzielnie w tych warunkach niewiele bym zrobił.


Rezygnacja z wolności i swobody, czyli tego czego szukam w wyjazdach, za cenę zrobienia czegokolwiek. Bo jak wycieczka kilkunastoosobowa, to ani własne tempo, ani przystanki na zdjęcia, ani podziwianie gór, ani kontemplacja ciszy.

Za to inna, zupełnie nieoczekiwana wartość. Niesamowita wiedza, jaką udało mi się poznać dzięki kursantom. Inne podejście do gór, znajomość granic pasm, wysokości, historii, panoram, gdzie ta rzeka płynie i z jaką się łączy, gdzie jest jaki cmentarz. Na kursie gdańskim aż tak mocno tego nie było czuć.


Torowanie drogi niesamowicie męczące. Dziesięciu facetów na początku, pierwszy po 10 minutach przechodzi na koniec kolejki, zryty jak pies. Na podejściu jeszcze częściej zmiana. Drugiego dnia drogę z Wielkiej Raczy na Przegibek (3,5h letniego)  robimy w 11h. A potem jeszcze do Rycerzowej, na szczęście już wyjeżdżoną skiturami ścieżką.  Znaki szlaków na poziomie gruntu lub pod nim, często idziemy po rzeźbie.




Trzeci dzień to zejście z Rycerzowej, gdzie czuć potęgę rakiet. Szymon i Karolina po polanie idą z przodu w rakietach, ja z Dominiką po ich śladach ale i tak toniemy w śniegu po pas, czasem trudno się samemu z tego wygrzebać. 100m a wysiłek niemożliwy. W lesie już lepiej, zbiegamy do Soblówki, stopem do PKP w Rajczy.


Znowu Katowice, znowu kilka godzin do pociągu. Podoba mi się to miasto, kojarzy się bardzo przemysłowo i raczej brzydko… a kamienice, a deptaki, a klimat jest. Złego słowa nie powiem.

I zawsze coś się dzieje. Znaleziona przypadkiem Cafe Gaudi z wystrojem w jego stylu, czekolada i przeglądanie albumu. Barcelona jeszcze bardziej.

Na dworcu poznaję Daniela, który gra na elektroakustyku z looperem. Mówi, że da się wyżyć z grania, jeśli tylko nie trzeba komuś luksusów. I jeśli kiedyś będę tu z gitarą, żebym wpadł pograć razem.

Pociąg to Krzysiek z kolei, kierowca ciężarówki, jadący do Elbląga a potem do Hiszpanii. Suszy ubrania na półce bagażowej, bo nie zdążył w domu. Pyta, czy myłem kiedyś nogi w oranżadzie, bo woda w kiblu zamarzła. Wychodzi z butelką Grappy, a potem zbiera pranie i przenosi się do ogrzewanego przedziału z naręczem skarpetek, a mi dobrze w tym zimnym, mam termo na sobie.


Gdańsk, znane otoczenie, przewidywalność znowu na zwykłym poziomie.

Większość wypadków zdarza się w domu, a przygód w podróży.