UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

piątek, 26 lipca 2013

Podróżując w gwiazdach



W ciemności rozbrzmiewa tubalny, mnisi głos Atanasa, śpiewającego Miła Rodino, hymn Bułgarii. Echo potęguje wrażenie – siedzimy zamknięci na przestrzeni kilku metrów kwadratowych, a jedynym otworem są drzwi, za którymi widać pogrążony w mroku staw i gwiazdy nad nim.  Wszystkiemu towarzyszy jeszcze plusk wody, wydobywającej się z głębokości kilkudziesięciu metrów, w tej idealnej temperaturze między lodowatym a wrzącym strumieniem, jakiej w domu pod prysznicem nigdy nie udaje się osiągnąć. Siedzimy nadzy na kamiennej podłodze, korzystając z dobrodziejstw jednego z setek mineralnych gorących źródeł Bułgarii, a głęboki śpiew Atanasa przypomina mi wieczór spędzony przy męskim klasztorze w Dejani u podnóża Fogaraszy. On jest jeden, ale głos zwielokrotniony przez echo przywodzi na myśl tamten chór dwudziestki prawosławnych mnichów.

Hymn przechodzi w pieśń o bułgarskich wojownikach. Chyba wszystkie pieśni ludowe mają w sobie wątek bojowników o wolność lub wątek dziewczyny. Ta dotyczy obu – żołnierze spotykają się, by walczyć za Ojczyznę, i przysięgają na cześć swoich kobiet, że nie spoczną, dopóki poozostanie choć jeden Turek na bułgarskiej zi lub sami nie polegną na polu bitwy. Tylko jeden z nich, którego kobieta umarła, nie ma na co przysiąc, więc przysięga na konia i na swój miecz. Koń to tylko pokarm dla psów – odpowiadają drwiąco kompani – a ostrze to kawałek stali. Wracaj do domu, Twoja przysięga nie jest nic warta. Więc młodzieniec wraca do domu, pyta matki – co ma zrobić. Spytaj ojca. Jak, kiedy ojciec dawno leży w grobie. W takim razie przysięgnij na moje życie, swojej starej matki, ale wracaj do kompanów i walcz za Bułgarię.


- Najważniejsze jest myślenie. Stan świadomości tego, co dzieje się dookoła Ciebie oraz w Tobie. To podstawa przetrwania. – Atanas odstawia filiżankę z herbatą po czym koniuszkiem łyżeczki nabiera kroplę miodu. Wszystko osobno – w ten sposób jesteś w stanie poczuć prawdziwy smak herbaty i cieszyć się prawdziwym smakiem miodu. To była jego pierwsza lekcja. – Ale co jest potem? Potem jest powietrze. Oddychanie – bez tego w 4 minuty jesteś martwy. Trzeba nauczyć się świadomie, dobrze oddychać.
Pokazuje mi ćwiczenie oddechowe. Opróżniamy płuca bardziej, niż wydawałoby się to możliwe… po czym jeszcze trochę. Nabieramy więcej, niż powinno się dać… i jeszcze trochę.

- Wymieniasz całe powietrze, każdego dnia. Oddychasz nowym dniem, nową energią.

Próbuję jeszcze raz. Może to tylko w mojej głowie, ale czuję się, jakbym był bardziej zakorzeniony w tym dniu. Jakbym pozbywał się starego balastu, a nabierał oddechem teraźniejszość. Energia dzisiaj.

- Ale co jest potem?

- Woda?

- Tak. – potwierdza, głaszcząc długą brodę. Jeszcze jeden łyk herbaty i łyżeczka miodu. – Człowiek nie może żyć bez wody. Oczywiście, ważne jest to co pijesz, ale nie tylko. W Japonii zrobili jakiś czas temu eksperyment. Mówili słowa skierowane do wody, po czym zamrażali ją momentalnie i badali strukturę kryształów. Wiesz jak pięknie wyglądała woda, kiedy słyszała pozytywne słowa i myśli? I jak wielki chaos dotykał kryształy, kiedy odnosili się do niej negatywnie?

Notuję sobie w  pamięci odnaleźć stosowne zdjęcia.

- Składamy się z wody. Pomyśl, jak wygląda ona w człowieku, który jest pełen nienawiści, smutku, gniewu i żalu. I jak piękni możemy być, kiedy dajemy naszej wodzie pozytywną energię?

Głaszcze młodego Boyana po głowie. Chłopak zaraz odbiega, łapie rower i znika na piaszczystej drodze biegnącej przez wioskę.

- Kiedy mamy już wodę, co jest następne?

- Jedzenie? – zgaduję.

- To też jest ważne. Następne w kolejności. Ale zastanów się głębiej – bez jedzenia, na samej wodzie, możesz przeżyć miesiąc. Bez czego umrzesz w ciągu kilku dni?

Na początku nic nie przychodzi mi do głowy, może przez to że od śniadania jadłem tylko kilka śliwek i ta myśl o jedzeniu wciąż siedzi w mojej głowie. Nagle jednak coś zaczyna mi świtać.

- Sen!

- Tak, dokładnie. Bez snu albo umrzesz, albo oszalejesz. A na pewno będziesz przemęczony, nieuważny i nie w pełni świadomy tego, co się dzieje wokół i w Tobie. Dobry sen jest niezwykle ważny, potem pokażę Ci kilka ćwiczeń, które zapewnią Ci spokojny sen i należyte z niego wybudzenie, żeby zacząć nowy dzień.

Dolewam nam obu herbaty z emaliowanego dzbanka. Dosiada się do nas Naska z małym Yasinem na ramieniu. Mały trze oczy, coś mu dolega. W ostatnich dniach Naska zakrapia mu je regularnie mlekiem karmiącej matki, która przychodzi tu z wioski raz dziennie.

- A dalej mamy jedzenie. Ale też świadome. Wszystko zależy od tego, kiedy posadzisz roślinę, jak ją posadzisz. Jeśli włożysz nasiono w ziemię tak po prostu, nic z niego nie wyrośnie, albo drzewo będzie dawało chore owoce. Daj mu swoją energię, daj mu swoją miłość. Trzymaj każde nasiono przez kilka sekund w ustach, daj mu swoją wodę, energię. Daj mu się poznać, a będzie Cię kochało i obdaruje Cię wspaniałymi owocami. Potem dopiero wkracza wiedza o księżycu – kiedy sadzić, kiedy zbierać, kiedy wyrywać chwasty. Wiedza o tym, które rośliny się lubią, które współpracują, a które powinieneś trzymać jedno z dala od drugiego.


- Kiedy grasz na gitarze, masz zupełnie inną energię. – zauważa po kilku piosenkach. – I nie mam pojęcia, co grasz. Naucz mnie tego, co grasz.

Próbuję wytłumaczyć w jaki sposób znajduję dźwięki, ale nie potrafię. Znam teorię, potrafię ubrać akordy i dźwięki w matematykę tonacji i gam, ale to nie to. Większość chwytów, które gram, nie została wyliczona ale po prostu zagrana. Bo dobrze brzmią, nawet jeśli wyliczenia się nie zgadzają. Nie potrafię tego wytłumaczyć, to bardziej uczucie niż wiedza. Opowiadam o teorii budowy akordów, interwałach i akordach pokrewnych – ale to nie jest muzyka. To jak pisanie o tańcu.

- Rozumiem. Szkoda, ale to dobrze że nie potrafisz tego wytłumaczyć. To znaczy, że to pochodzi z głębi Ciebie, że to Twoja prawdziwa energia.

Bierze do ręki pięknie rzeźbiony kaval, na którym marzę, żeby się nauczyć grać. Gra jedną z bułgarskich pieśni, oczywiście o dziewczynie, do której wraca chłopak po walce z Turkami. Próbuję choćby wydobyć dźwięk z drugiego kavala, ale nie jestem w stanie. Chodzi o układ ust i kontrolę nad strumieniem powietrza.

- Jak zrobić, żeby zagrać jakąkolwiek nutę?

- Nie wiem. Ja po prostu gram, próbuj. – swego rodzaju rewanż za moje nieporadne gitarowe tłumaczenia.


Wieczorem siedzimy na podłodze wyścielonej materacami i gramy w Monopoly z Atanasem i Boyanem. Ćwiczę bułgarski, nie ma lepszej sytuacji niż zabawa z dzieciakami i konieczność znajdowania słów by odpowiedzieć. Jak rano, gdy Syanka pokazywała mi swoje skarby – muszelki, kamyki i kawałki kadzidła.

W pewnym momencie wchodzi Naska, w pięknej śnieżnobiałej sukni. To trzynasta rocznica ich ślubu, nie robią nic specjalnego z okazji tego święta, tylko Naska siedzi razem z nami w białej sukni, wydając z uśmiechem resztę papierowymi banknotami. Magiczny moment.


Otwieram oczy, przypominam sobie gdzie jestem. Poprzedniej nocy nie próbowałem podróżować w gwiazdach, czego uczył mnie Atanas. Za szybko zapadłem w sen, zmęczony całym dniem i nocną kąpielą.

- Uciekłeś w sen bardzo szybko, nie próbowałeś podróżować. Nie widziałem Twojego cienia.

Przytakuję, tłumaczę się zmęczeniem.

- To nic. Ale ćwicz, z każdym razem będziesz mógł być coraz dalej. Wiesz, ja z Naską podróżujemy bardzo często. Skarży się, że jestem bardzo szybki, w jednej chwili jestem już w gwiazdach i nie może mnie dogonić. Mówi, że mój cień tylko miga jej przelotnie i już mnie nie ma. Ale kiedyś mnie dogoniła w pół drogi, żebyś wiedział jak się potem cieszyła, człowieku!

Leżymy w namiocie, na owczym runie, które jest podarkiem od jednego z przyjaciół Atanasa. W skupieniu staram się zacząć dzień tak, jak mnie wczoraj poinstruował. Wreszcie wychodzimy na łąkę zanurzoną w słońcu, żeby nabrać energię na dalszy dzień. Wykonujemy kolejne ruchy, przesuwając energię coraz wyżej – od ziemi do podbrzusza i wyżej, aż wreszcie dociera do czubka głowy.

- Można iść jeszcze dalej, ale nie dzisiaj. Na dzisiejszy poranek tyle starczy, chodźmy wykąpać się w rzece. – biegniemy do pobliskiej rzeczki ocienionej licznymi drzewami, żeby do końca wybudzić wszystkie zmysły w chłodnej wodzie.


sobota, 13 lipca 2013

Destynacje, przystanki i domy

Piatra Craiului, Ruxi i Aurel

W ciągu ostatniego tygodnia zrobiłem ponad 2000 km, plącząc się w zamotanej siatce połączeń kolejowych, autobusowych, drogowych i pieszych szlaków. Zakopane – Tatry – Poprad – Kosice – Milhost’ – Kosice – Miskolc – Nyiregyhaza – Debrecen – Puspokladany – Oradea – Cluj-Napoca – Brasov – Zarnesti – Brasov - Sighisoara – Sibiu.

W większości z tych miast już byłem w zeszłym roku, w Koszycach nawet dwa razy. Dziwne uczucie, jestem niby tyle kilometrów od domu, ale dokładnie wiem, która ulica od dworca prowadzi do centrum, skąd odchodzą autobusy, odwiedzam wysiedziane kiedyś ławki, mijam opróżnione w zeszłym roku butelki w barach w kolejnych miastach. Aparat niecierpliwi się w torbie, ale te miasta mam już na dysku, spoczywają mniej lub bardziej spokojnie w komputerze w plecaku. Nie ma sensu robić nowych zdjęć, nie zaskakują, nie łapią mojej uwagi kolejne domy i uliczki. W Brasovie zrobiłem jedno zdjęcie, w Oradei nawet nie wyszedłem z dworca, w Nyiregyhaza jedno zdjęcie poza centrum, na pamiątkę noclegu przy torach kolejowych. W Sibiu wskazuję innym backpackersom drogę z dworca, opisuję trasy w Fogaraszach. Aparat wyciągam z przyzwoitości – to już znana opowieść.

Prawie wszystkie te miasta to przystanki, na drodze do czegoś poważniejszego, droga do nowego i niepoznanego, które leży teraz dalej, gdzieś na południe od Muntii Fagaras. Tam zaczynają się moje Indie Zachodnie. Przystanki rodzą zniecierpliwienie, poczucie niezaczęcia. To jeszcze nie to, jeszcze jeden pociąg, jeszcze dwie godziny czekania na dworcu na transport o krok bliżej przygody i Terra Incognita. Na przystankach spędza się tylko kilka godzin, szybki tour po mieście pomiędzy kolejnymi połączeniami. Czasem żal, że nie można dłużej – ale wszystkiego się nie zobaczy, zwiedzając każde kolejne miasto nie zajechałoby się za daleko. Wszystkiemu nie można poświęcić należytej uwagi, trzeba podejmować trudne wybory. Czasem jest po prostu irytacja, że na tym konkretnym przystanku nie ma po prostu NIC – pustka, rdza i beton. Jak Miskolc, z którego wolałem wyjechać nocnym pociągiem pełnym Cyganów, niż pozostać choćby minutę dłużej.

Z drugiej strony są destynacje, gdzie mam konkretne cele – jak zrobienie Orlej Perci czy drugiej trudnej trasy przez Piatra Craiului wraz z Tagu i skautami z Rumunii. Destynacje to też miejsca nie znane, zakreślone długopisem na mapie nazwy miejscowości, o których słyszałem, że „warto”. Głównie Bułgaria – Veliko Trnovo, Plovdiv, kolejne pasma górskie. Destynacje pojawiają się wraz z rozmowami z przyjaciółmi, przygodnymi znajomymi czy pracownikami informacji turystycznych. I rodzić będą kolejne przystanki na „drodze do”. Z tym, że tym razem nieznane, zaniedbane przystanki, którym nie można poświęcić dosyć uwagi, żeby nie utracić destynacji.

Piatra Craiului

Innym rodzajem przystanków – a może destynacji? – są domy. Takie checkpointy, które pojawiają się na mojej drodze i stają się bazami, bezpiecznymi miejscami po tygodniu wędrówki. Tak odebrałem Sighisoarę, gdzie po przejściu dwóch pasm górskich i po szeregu środków transportu dotarłem do rodziny Laury. Gdzie mogłem zostać trzy dni, nie troszcząc się o nic, śpiąc w wygodnym łóżku, jedząc domowe posiłki. Gdzie nie trzeba martwić się o zostawiony bagaż ani miejsce do mycia. Będąc otoczonym przez wspaniałych ludzi można zregenerować siły przed dalszą podróżą. Quicksave. Sądzę, że kolejnym domem stanie się Sofia – znana, w końcu spędziłem tam już łącznie ponad miesiąc.

Sighisoara z Laurą



Czekam na nocny pociąg do Craiovej o 3:10, w hostelowym barze. Na południe od Fogaraszy, gdzie niewiele jest już przystanków, jeden dom, a reszta to już destynacje.